Gdy tylko w niedzielny poranek zaczęło się rozwidniać, całym światem Ostoi wstrząsnął ogłuszający łoskot, wyrywając mnie i okoliczne psy z objęć Morfeusza. W pierwszej chwili przypominało to odgłosy remontu generalnego w zapuszczonej kamienicy, ze szczególnym uwzględnieniem borowania dziur w ścianach. Tak jakoś pomiędzy otwarciem pierwszego oka, a drugiego, nadeszła myśl, że to dzięcioł obrabia ścianę domu. Hałas był na tyle intensywny, że trzeba było zapomnieć o spaniu. Rad nierad, wyruszyłem na spacer. Okazało się, że nie dom padł ofiarą dzięcioła, a potężny maszt piorunochronu tuż koło niego. Kolejne zadanie do dopisania do listy - sprawdzić stan masztu, choć skąd wziąć wystarczająco długą drabinę? O tym pomyślę później, bo o zadaniach bieżących przypomniały chmary sikorek - skończyła im się kulka, o czym nie omieszkały wywrzeszczeć wszem i wobec wyraźnie pretensjonalnym tonem. Dostawszy nową kulkę, zamilkły, a ja kontynuowałem obchód.
Niedaleko od furtki wędrowały sarenki, kolejne dwieście metrów dalej, i ostatnie z pół kilometra w górę rzeki. Nie dały się tym razem zbytnio zbliżyć, ale i ja ochoty na podchody bladym świtem nie miałem. Słabo wyszła więc próba uwiecznienia ich, tym bardziej, że światła jeszcze było malutko. W krzaczkach, gdzie na jesieni czerwienią się zwykle muchomory, łosie urządziły sobie toaletę, slalom trzeba uprawiać aby uniknąć wdepnięcia w łosiowe kupki.
Nad starorzeczami bobry uprawiać musiały drzewną wspinaczkę, bo wierzbki wszystkie ogłowione niemal do cna. Ciężko będzie w tym roku o jakiekolwiek bazie na Wielkanoc. Podobnie, trzymając się wielkanocnej tematyki, zajęcy ani śladu, co dziwi bardzo, bo przecież nie na darmo część Ostoi zwana jest od lat Zajęczą Górką. Gdzie się podziali wszyscy jej długousi rezydenci? Nie mam pojęcia, choć widok wałęsającego się po okolicy samopas psa, nie przywołuje na myśl optymistycznych scenariuszy. Trzymajmy kciuki za kłapouchy, w nadziei, że jednak wkrótce je zobaczymy.
Z kolei tak zwane kąpielisko, czyli skrawek łączki między rzeczką a stawkiem, odwiedziły dziki, darmową orką odwdzięczając się za gościnę. Łąki dookoła wyglądają jak po występach szalonego traktorzysty, gleba "kołami do góry" na niemal połowie terenu. Nasuwa się tu refleksja o zasadności permakulturowych i ekologicznych zaleceń, aby nie orać gleb i nie przekopywać ogrodu - skoro przyroda przekopuje, to znak, że wszystko ma swoje miejsce i czas, i że nie należy ani w czambuł potępiać, ani na ślepo wierzyć. Jak to zwykle w permakulturze, słynne "to zależy", po raz kolejny pokazuje tutaj swą moc.
Skoro o mocy mowa, przez grubą warstwę ściółki przebijać się zaczynają moje czosnki niedźwiedzie - oczekiwane z tęsknotą zielone żagielki wiosny. Zwiastują chwile z czosnkowym pesto oraz nieuchronny początek sezonu grzebania w ziemi. Pora zacząć przygotowywać rozsady wszelakie, a moja obserwacja jest taka, że to fenologicznie czas, aby wysiać na miejskim parapecie pomidorki.
A na grządkach same z siebie wyłazić zaczynają szczypiorki, cebule, czosnki, całe to smakowite towarzystwo rośnie sobie trzeci rok samo, bez ingerencji mojej innej, niż delikatne podszczypywanie surowca kulinarnego i uważanie, aby tego tałatajstwa przypadkowo nie rozdeptać lub nie wykopać. W światku tych roślinek jestem nieco jak słoń w składzie porcelany, zdecydowanie pewniej czuję się w lesie, wśród solidnych drzew, zadzierając głowę ku ich koronom, niż pochylając się nad rzędem roślinek, wśród małych perma-grządeczek.
Kilka lat temu posadzone krokusy kwitną już tu i tam, niebieskie, fioletowe i żółte. Te posadzone w zeszłym roku, nie wychyliły jeszcze łebków spod ziemi. Tulipany coraz piękniej się zielenią, zaczynają się też meldować żonkile i narcyzy. W departamencie roślin dzikich nastał czas super zdrowej niemowlęcej pokrzywy, którą po długiej zimie warto wykorzystać jako źródło witamin i minerałów, zaparzając we wrzątku. Energetyzuje dużo skuteczniej niż Red Bull.
Nastał też czas prac doniczkowych. O moich donicach pisałem już dwukrotnie, między innymi tutaj. Teraz przeszły one proces drobnej renowacji, polegający na usunięciu tej zeszłorocznej roślinności, która od jesieni się nie skompostowała i przykryciu cienką kołderką kompostu od dżdżownic. Tak przygotowane donice zostały wstępnie obsiane i leciutko wyściółkowane słomą. Można je teraz pozostawić samym sobie na długie tygodnie, o ile planów nie pokrzyżują mrozy, niedługo cieszyć się będziemy pierwszymi rzodkiewkami. A jeśli mrozy spłatają nam figla, to trudno, zaczną kiełkować inne umieszczone w donicach nasiona. Taki zasiew ma na celu wykorzystanie wszystkich dostępnych nam nisz, nie tylko w przestrzeni, sadząc obok siebie rośliny rosnące "plonem wgłąb" i "plonem wzwyż", ale również i w czasie - te rosnące szybko, z tymi co powoli. I takim to sposobem, pomiędzy niezamówionym budzeniem od dzięcioła, a doniczkowym preludium do ogródkowego sezonu, upłynęła ostatnia niedziela zimy. A od jutra ... witaj wiosno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz