niedziela, 31 marca 2024

Krokusy, mróz i siewy

Piszę w ostatnim dniu marca, rekordowo ciepłego wedle pomiarów. Wczorajszy tarnowski rekord - 26,4 stopnia na plusie - wywołał wspomnienia marców, kiedy to tyle mniej więcej było na minusie, a ja i moje autko wyciągaliśmy z zasp posiadaczy nisko zawieszonych samochodów. Chciałoby się powiedzieć - kiedyś to były czasy, teraz to nie ma czasów. Tymczasem, u mnie pierwszego marca, za okiennicą pojawił się pierwszy lokator, co też nigdy, przenigdy miejsca o tej porze roku nie miało. Mam nadzieję, że obiekt fotografowany dał sobie radę, bo przy okazji kolejnych bytności w Ostoi już go nie widziałem.  Tego dnia jednak, pierwszego marca, do Ostoi wkroczyła też symbolicznie wiosna - zakwitły krokusy. 





Na krokusach błyskawicznie pojawiły się moje pszczoły, pewnie zresztą nie tylko moje. O ile pszczele pożytki okoliczna ludność z lubością wycina, o tyle uli stawia coraz więcej. Zaiste, niezbadane są drogi którymi myśl ludzka błądzi. Tak czy inaczej, moje krokusy, poza nielicznymi niedobitkami wierzb, oraz leśną leszczyną to chyba z grubsza wszystko. z czego pszczoły mogły skorzystać w początku marca. Cieszę się, że posadziłem dla nich te krokusy, zanim nawet pomyślałem, że będę pszczoły miał ...

Kilka dni później, w marcu jak w garncu, przyszedł mrozek. Nie taki znowu wielki, ale około minus osiem jednakże było, i to bez śniegu. O ósmej rano było jeszcze minus pięć stopni, a szron pokrywał wszelkie uprawy. Padła znaczna część krokusów, ale czosnki rosnące w krwawnikowej okrywie "tylko się oblizywały". Dwie godziny później "stopniały lody" i temperatura była ewidentnie dodatnia. I taka huśtawka trwała dosyć długo, dlatego też uprawy z siewów jesiennych oraz nowe zasiewy cały czas pozostawały pod osłonami z agrowłókniny, bez nich bowiem, oraz bez śniegu, mogłoby być z nimi kiepsko.

Tej zimy, podobnie jak poprzedniej, testowałem nową formę osłon, na wysokich pałąkach. Idea była taka, że na solidne mrozy, przykryję grządkę jedną agrowłókniną na płask, a drugą założę na rusztowanie, dzięki czemu rośliny będą podwójnie chronione. Eksperyment spalił na panewce z powodu braku ... mrozu, albowiem nie było takiego, który by wymuszał podwójną ochronę. Przygotowanie "namiocików" będę jednak kontynuował, jestem bowiem przekonany, że kiedyś się przydadzą. Choćby w (tfu, tfu odpukać) czerwcowe przymrozki, takie jak zeszłoroczne. Tymczasem jedna z obserwacji upraw pod tymi wysokimi osłonami jest taka, że ziemia pod nimi szybciej obsycha, niż gdy agrowłóknina leży na niej płasko. Zapewne mniej opadów dociera do grządki, na której stoi taki namiot. Sprawiło to, że szpinak pod namiotem raz już w marcu musiałem podlać.

W marcu nastał czas intensywnych siewów, oczywiście nie tak intensywnych jak spodziewane w kwietniu i w maju, ale pracy i tak zaczęło być sporo. W tym roku z ciekawostek już wysianych mogę wymienić bób, który ma "wszystkie kolory tęczy". Bób ten dotarł do mnie aż z koła polarnego w Szwecji, gdzie znajoma prowadzi ogród w dosyć spartańskich warunkach. Ciekaw jestem bardzo, jak ten bób zniesie nasze rekordowe marcowe temperatury. Ośmielony pogodą wysiałem też rzodkiewkę, posadziłem dymkę oraz wsiałem w nią pasternak, a całość przykryłem tekturą, aby zachować w glebie wilgoć i po to, aby ziemia się pod tekturą szybciej nagrzewała. W efekcie, gdy znowu się ociepliło, dymka wystrzeliła do góry i karton trzeba było zdjąć. Okryłem więc grządkę agrowłókniną i teraz czekam, kiedy ukaże się pasternak.

Wraz z kolejną falą ciepła wystrzeliły późniejsze krokusy i na podwórku znowu zaroiło się od pszczół.












Jak zawsze w drugiej połowie marca nastał czas wyciągania z piwnicy różnych kłączy i bulw, wśród których najważniejsze jak co roku są jakony. Kłącza przezimowały doskonale, obyło się bez strat. Porozkładałem je do indywidualnych doniczek i zasypałem ziemią, teraz będą powoli budować system korzeniowy, aż pewnego dnia wystrzelą zielenią i wtedy, o ile tylko nie będzie już ryzyka przymrozków, pójdą na grządki. Jakon niestety bardzo źle znosi temperatury poniżej zera, dlatego też trzeba się będzie użerać z tymi doniczkami co najmniej do drugiej połowy maja, ale jest to na szczęście jedyny problem w uprawie, dalej jest już z górki.

Po raz pierwszy w tym roku postanowiłem podzielić się z szeroką publicznością moim kalendarzem siewów, który w różnych formach, głównie w Excelu, prowadzę od lat. Kalendarz oparty jest "na wszystkim", czyli łączy w sobie informacje z kalendarzy biodynamicznych, księżycowych, ogrodniczych, oraz lata moich, oraz cudzych, obserwacji i notatek. W zamyśle, kalendarz ten nie jest czymś stałym, ale podlega ciągłej modyfikacji w wyniku "patrzenia za okno" - obserwacji pogody, w realu, oraz prognoz w internecie. Daje jednakże pewne wytyczne, przydatne dla tych, którzy dopiero zaczynają ogrodniczyć, i właśnie dla nich postanowiłem go opublikować. W tym roku jest to osiem kolejnych plansz tygodniowych, a w przyszłym, kto wie? Może wreszcie uda się wydać jakiś permisiowy kalendarz? Póki co, reakcje na tą publikację są umiarkowanie pozytywne, dla mnie jednak kalendarz ten jest i tak przydatny, gdyż sam z niego też oczywiście korzystam. Zamiast zaglądać do Excela, rzucam okiem na taką grafikę i od razu wiem, czym danego dnia ewentualnie mogę się zająć. Kalendarz podaje bowiem wiele potencjalnych terminów siewu każdego z warzyw i wcale nie nakazuje siać wtedy to a wtedy, a raczej pozwala wybierać z szerokiej gamy dostępnych terminów, co bardzo mi odpowiada.

Końcówka marca to wspomniany już wybuch ciepła, przyszedł więc czas na porządki. Sprzątnąłem wreszcie bożonarodzeniowe bombki z Ostojowych sosenek, po raz ostatni dokarmiłem ptaki oraz pochowałem zbędne już karmniki. Zacząłem usuwać zeszłoroczne suche pędy tam, gdzie to konieczne. Kończę przygotowania Zapłotka, ściółkując słomą ze starych kostek, leczę także pszczoły parownikiem Doktora Kwaska, czyli kwasem mrówkowym. Prac jest tyle, że nie sposób je wszystkie wymienić, ale jak zawsze, zgodnie z regułą Pareto, skupiam się na 20% najważniejszych, które dać mogą 80% korzyści.





W ostatni weekend marca na dobre kwitną już mirabelki i jagody kamczackie, po krokusach nie ma już niemal ani śladu, a Ostoja wchodzi w "okres żółty" - zaczynają kwitnąć narcyzy, a za moment dołączy do nich mniszek lekarski. Na ziemi będzie naprawdę żółto. Czosnek niedźwiedzi wchodzi w fazę najlepszego plonowania, jest obfitość pokrzywy, gwiazdnicy oraz samorozsiewającej się roszponki. Pojawiły się pierwsze pędy chmielu i obfitość dzikiego szczypiorku, za moment będą paprocie i całe łany podagrycznika. Patrząc na to wszystko zastanawiam się, czy warto uprawiać wiosenne sałaty, wszak dookoła tyle jadalnego listowia.

Ponieważ ostatni dzień marca zbiega się w tym roku z Wielkanocą, wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom tego bloga, jak również sympatykom permakultury życzę w imieniu swoim, oraz wszystkiego, co żyje w Ostoi, Wesołych Świąt.




niedziela, 25 lutego 2024

Przygotowania do wiosny

Nie pamiętam tak ciepłego lutego - w ostatni weekend temperatura w słońcu w Ostoi przekroczyła 25 stopni. W Warszawie, eksperymentalne ostre papryczki grzały się na tarasie od ósmej do piętnastej, co jest całkowitym ewenementem. Towarzyszyły im oczywiście pierwsze rozsady zimnolubne - testowy wysiew rzodkiewek, szczypiorów i bobu. Siewy te na razie mają za zadanie sprawdzić siłę kiełkowania nasion, ale patrząc na pogodę maluczko, a trzeba się będzie brać na serio za siewy. Obawiam się jednakże, że o ile teraz pieści nas ciepła anomalia, to za moment walnie nas solidnie po karku anomalia zimna. Nie chcę niczego wykrakać, ale jak na to wszystko patrzę, to szykowałbym się na przymrozki w ... czerwcu.

Ostatnio dosyć ładnie padało. Wiosną poziom wód gruntowych podnosi się, powstają kałuże i rozlewiska. Woda stoi na polach, łąkach i w rowach, podnosi się na bagnach i mokradłach. Wykorzystują to coraz rzadsze płazy, których w Polsce jest zaledwie 19 gatunków -  salamandra, 4 traszki, 2 kumaki, grzebiuszka, 3 ropuchy, 2 rzekotki oraz 6 żab. To dla płazów powiększam ten obszar, połączony ze stawem, ale całkowicie niedostępny dla ryb. Niedługo poziom wody podniesie się tu na tyle, że znikną suche trawy, a wszędzie rozlegać się będzie żabi chór. Pojawią się również jak co roku traszki. Kaczki jak co roku, testują staw pod kątem zakładania gniazd, ale to nie warszawskie kaczki parkowe - moja obecność skutecznie je zniechęca.

Widomą oznaką zbliżającego się nowego sezonu ogrodniczego są nowe kostki słomy na podwórku, w których jak co roku rosnąć będą pomidory, cukinie i dynie. Wszystkie stare kostki zostały zużyte na ściółkę, zarówno na grządkach podwórkowych, jak i na Zapłotku. Zakończyłem tam też eksperyment z uprawą na agrowłókninie, obserwując z roku na rok pogarszającą się jakość gleby pod nią. Zapewne po jej zdjęciu ziemia odetchnęła z ulgą, teraz do maja odpoczywać będzie pod kołderką ze słomy, aby w tym roku gościć dynie, kukurydzę i nieco fasoli, ale to nie będą żadne "Trzy Siostry", choć pozornie mogłoby na to wyglądać. Fasole będą prowadzone na tyczkach ustawionych w tipi, kukurydza tworzyć będzie osobny blok, a dynie wypełnią pozostałe miejsce, a gdy go zabraknie, zapewne same przez płot wyjdą jak co roku poza Zapłotek.

Pszczoły, odpukać, przezimowały dobrze, w słoneczny dzień działają już całkiem ostro, nosząc pyłek głównie z leszczyny. Powoli pojawiać się zaczęły krokusy, ale potrzebują jeszcze nieco ciepła do pełni kwitnienia. Moment, kiedy otwierają kwiaty, a w każdym dosłownie z nich brzęczy od trzech do pięciu nawet pszczół jest jednym z najbardziej radosnych wiosennych momentów. Coraz więcej pokazuje się wierzbowych bazi, przyszła też pora aby ściąć miskanty, ścięty urobek ułożyć na plandece i przewlec do alei w pobliskim leśnym ogrodzie, gdzie posłuży on za ściółkę dla ziemniaków. Wykonuję też minimalne cięcia drzewek i krzewów, 90% z nich to przycinanie robinii, karagan i miechunek, czyli drzew i krzewów wspomagających. Co zetnę, rzucam pod sąsiednie drzewka owocowe.

Kończę również wymianę nasion, tym razem ostatnie przesyłki lecą do znajomych w różnych częściach świata. Wymiany te są dla mnie głownie formą podtrzymania kontaktów, nasion bowiem, w szerokiej gamie gatunków i odmian, mam wystarczającą ilość dla kilku tuzinów ogrodników. Zawsze jednak cieszę się ze wszystkiego, co od znajomych dostanę i chętnie wypróbowuję nowości, których w tym roku szykuje się kilka. Na razie jednak porządkuję bank nasion, testuję kiełkowanie, planuję co i kiedy wysiać, powstrzymując się, aby nie zrobić tego, jak zwykle, za wcześnie.

Siedlisko jednakże to nie tylko ogród, rośliny i uprawy, ale cała masa prac porządkowych, naprawczych, rozmaitych. Powoli zaczynam uruchamiać system zbioru deszczówki, licząc że jednak długotrwałych mrozów już nie będzie. Lada moment trzeba będzie zacząć wiosenne porządki w domu, piwnicy, szopie, oczyścić rynny, naprawić przeciekający dach sławojki, wymienić uszkodzone sztachetki w płocie ... Mówi się, że w życiu jedyne pewne rzeczy to śmierć i podatki, ja bym do tego dodał robotę, która się nigdy nie kończy.

niedziela, 21 stycznia 2024

Przyszła zima

 

Początkowo nic tego nie zapowiadało, o poranku zacząłem uprzątać kolejną grządkę, zbierając pieczołowicie resztki miniaturowych marchewek. Zebrałem ściółkę do wiaderka, poobcinałem powiędłą jż nać aby dać ją na kompost, a z kompostownika przyniosłem pół wiaderka towaru, aby podsypać nim grządkę. Zdecydowałem, że na tak przygotowanej grządce posieję znowu marchew, ale inną odmianę, sprawdziłem więc jeszcze czy głębsze warstwy grządki nie są zbite, oraz lekko wszystko podlałem, gdyż grządka ewidentnie była za sucha. Suche podłoże o tej porze roku - toż to jakiś żart, taki smutny bardziej. 

Zostawiłem grządkę w spokoju, aby woda wsiąkła i udałe się do piwnicy, gdzie spoczywa mój bank nasion. Zacząłem szukać najpierw pojemnika z nasionami marchwi, a następnie w tym pojemniku torebeczki z nasionami marchwi Chantenay, którą zamierzałem posiać. Zajęło mi to około kwadransa, a gdy miałem zamiar powrócić do grządki, oczom moim ukazał się taki oto widok - wszystko w śniegu. Biały puch sypał równo z nieba  osiadał na wszystkim. Przez moment zastanawiałem się, czy nie zrezygnować, ale nie wolno poddawać się tak łatwo. Wróciłem po jakieś nakrycie głowy, a torebkę z nasionami schowałem do kieszeni, aby nie przemokła. Rychło wziąłem się do pracy.

Zawsze wierzę głęboko w to, że lepiej jest włożyć w coś dużo pracy na początku po to, aby później mieć luz. Tak samo jest z siewem marchwi. Aby nie było konieczności jakichkolwiek przerywek, sieję marchew według szablonu, w układzie 4 x 4, w kwadracie 30 x 30 cm. Daje mi to 150 otworków, w które trzeba wrzucić 150 drobnych nasionek. W sam raz robota dla moich niedelikatnych i zmarzniętych paluchów, ale nikt nie mówił, że będzie lekko. A tak naprawdę, to idzie to szybko, pewnie kwestia wprawy, bo robię tak od lat. Otworków już na szczęście nie trzeba zasypywać, opady zrobią to za mnie.

Po siewie posypuję więc tylko grządkę delikatnie ściółką, tak, aby młode marchewki nie miały problemu z wyłonieniem się z pod niej, ale jednocześnie aby jak najmniej gołej ziemi, czy też w tym dniu "gołego śniegu" było widać. Bardzo mnie ten śnieg w ostatecznym rozrachunku cieszy, bo stopi się pod ściółką i wilgoć jaką zapewni pozostanie w okolicy nasion na długie zimowe dni, noce i wieczory. Oczywiście, nic się teraz nie będzie działo z nasionami, poniżej czterech stopni na plusie w gruncie marchew nie przejawia żadnej chęci do kiełkowania, a mam przeczucie graniczące z pewnością, że idą mrozy.

Praca poszła szybko i niewiele chwil później mogłem już przykryć grządkę agrowłókniną. Teraz pozostaje już tylko ... zapomnieć o niej do wiosny. Nic, ale to nic nie ma tu do roboty. Wiosną z kolei, trzeba będzie ocenić czy kiełkowanie marchwi jest zadowalające, bo wiadomo - marchew jest kapryśna. Co prawda w siewach zimowych jej kapryśność maleje, ale może się zdarzyć, że wykiełkuje w kratkę - wtedy trzeba będzie zrobić dosiewkę. Może się też zdarzyć, że nie wykiełkuje nic, wtedy nie ma co płakać, tylko trzeba czymś obsiać, i kwita. Z reguły jednak jest tak, że grządka wiosną pięknie się zieleni, raz na jakiś czas się ją podleje i to wszystko, aż do zbiorów.

Śnieg ten nie utrzymał się długo, udało mi się więc wyzbierać do końca marchewki z moich eksperymentów. Na ostatniej grządce rezultat okazał się zadziwiający. Wszędzie indziej dwie odmiany marchwi - Oxheart i Parmex rosły w miarę podobnie, a tu, Oxheart zdecydowanie udała się lepiej. Takie sytuacje sprawiają, że ogrodnik nigdy nie ma czasu na nudę i funkcjonuje w stanie ciągłego zadziwenia. Rzutem na taśmę pozbierałem jeszcze jarmuż i szpinak, nieco szczypiorków i cebulowej naci, a następnie zabrałem się za kontrolę plonów przechowywanych w piwnicy - głównie ziemniaków i jakonów, aby upewnić się, że nic się nie psuje. 

Z banku nasion przy okazji pobytu w piwnicy wygrzebałem pudełko z nasionami super ostrych papryk i postanowiłem, że pora wykonać siewy testowe. Chcę upewnić się, że gdy przyjdzie pora na prawdziwe siewy, czyli w okolicy Walentynek, będę dysponował dobrze rokującymi nasionami. Ale przecież wy wiecie, że to tylko pretekst ... chodzi o to, aby sobie coś, cokolwiek posiać, i patrzyć jak rośnie. A jak nie urośnie, nie szkodzi, grunt aby się coś działo. Tak naprawdę, główne siewy papryk zaczynam około 15 marca, w Walentynki tylko te najbardziej problemowe, nudno by więc było i pusto, gdyby tak nic, ale to nic do tego czasu nie rosło.

Równolegle, zjadamy dynie, które się w tym roku doskonale przechowują. A gdy zjadamy, to zbieram z nich nasiona, suszę i następnie selekcjonuję, konfekcjonuję, przygotowuję tak, aby wszystko było gotowe na początek maja, kiedy to z tych nasion zrobię użytek. To znak widomy, że przyszła zima, wreszcie jest czas się tym zająć. W kolejce czekają fasole i kukurydze, całe szczęście że pomidory i papryki zrobione były w całości jeszcze w ubiegłym roku. Wszystkie pomniejsze zbiory nasion też już pokończone, posegregowane, popakowane, koniec jednak nastąpi dopiero wtedy, gdy zjemy ostatnią dynie, a wszystko wskazuje na to, że nie nastąpi to prędko.

Kolejne dni przyniosły solidny mróz, który wreszcie pozwolił mi wejść na staw. Gdzieniegdzie na jego brzegach, gdzie tuż po zakończeniu robót ziemnych rozsypałem nieco nasion czarnej olchy, porosły już drzewka ponad trzymetrowej wysokości. W płytkiej części stawu pozwalam im rosnąć na skraju wody i lądu, ale w głębokiej wykorzystuję pokrywę lodową aby dojść do nich, ściąć równo z lodem, pozostawiając bryłę korzeniową z malutkim fragmentem pnia. Mam nadzieję, że zaczną funkcjonować jako mini lasek odroślowy, z którego pozyskiwać będę kijki olchowe na podpórki i tyczki w ogrodzie. Wszystkie ścięte drzewka w bardzo łatwy sposób i na skróty przetransportowałem po lodzie i ułożyłem w stertę, pozyskaniem plonu kijków zajmę się, gdy czas pozwoli.

Tymczasem, odbyłem pierwszy wieczorny styczniowy spacer i strzeliłem pierwszą styczniową fotkę chowającego się słonka. Maluczko, a więcej słonka ujrzymy, dni niedługo zaczną się robić coraz dłuższe i może więcej tematów pojawi się wartych tego, aby je opisać. Tymczasem kończę, bo kot domaga się mojej uwagi, a wiadomo - koty to dranie, nie wiadomo co takiemu strzeli do głowy, gdy się nie zaspakaja jego zachcianek ... Oczywiście żartuję, kot śpi na moich nogach i mruczy donośnie, ale zaraz się może obudzić, więc ... trzeba uważać ;) 

piątek, 22 grudnia 2023

Lekcje roku 2023

Jak nakazuje tradycja tego bloga, pora na ostatni wpis, zawierający lekcje roku 2023. Był to rok rekordowo niesprzyjający bytności w siedlisku, od powstania tego bloga, przez dekadę, nie było roku w którym spędziłem w siedlisku mniej czasu, nie było też takiego, w którym zrobiłbym niej. Siedlisko przeszło w mijającym roku wiele crash testów polegających na pozostawieniu wszystkiego bez opieki, nagłych wyjazdów i zawalania terminów. Pomimo to, dzielnie żywiło nie tylko mnie i najbliższą rodzinę, ale nadmiaru starczyło też dla innych. Nauka z tego jest taka, że dobrą strategią było wszystko robić tak, aby mogło "samo rosnąć" wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Szczęśliwie, krzewy rosną, kolejne drzewa wchodzą w owocowanie, ryby nie narzekają, a warzywnik też daje radę z reguły, choć mogłoby być lepiej. Nie sposób jednak narzekać, gdy patrzy się teraz, w końcu roku na zgromadzone na zimę plony, na przetwory, na całą zawartość piwnicy i spiżarni - pewnym jest, że tej zimy głód nam nie grozi.

Ogromnej lekcji w odchodzącym roku udzieliła mi pogoda. Dwa zjawiska pokazały, że trzeba się z pogodą bardziej liczyć, a także potwierdziły to, o czym piszę od lat, że pogoda się radykalizuje. Pierwszym zjawiskiem był silny przymrozek w pierwszej dekadzie czerwca, który poczynił spustoszenie wśród dyń w ogrodzie upraw głównych. Drugim zjawiskiem był katastrofalny brak opadów, który sprawił, że po raz pierwszy w historii, zbiorniki wody deszczowej ani razu się nie przepełniły, a przez większą część roku nie było dość deszczówki do podlewania ogrodu. W niepodlewanym leśnym ogrodzie usychać zaczęły leszczyny. Żywokosty ledwo zipały, a maliny usychały stojąc. Miało to oczywiście wszystko wpływ na zbiory, ale jak już napisałem, nie sprawiło, że chodziliśmy głodni. Pomogło za to pomidorom i pozwoliło ograniczyć wszechobecną w ostatnich latach zarazę ziemniaczaną do niewiele znaczącego poziomu.

Ograniczanie zarazy ziemniaczanej w tak trudnej okolicy i mikroklimacie jest lekcją, którą odrabiam od lat, a w mijającym roku udało się to zrobić naprawdę skutecznie. Krzaki ostatecznie ubił dopiero pierwszy jesienny przymrozek. Przez cały sezon musiałem usunąć przed zbiorami wyłącznie jeden krzak, którego nie warto było ratować. Trzy inne dały mały plon i później zostały usunięte. Pozostałe rośliny udało się uratować, aż do 10 października. Pod chmurką, w lesie i przez większą część dnia w cieniu, bez chemii, wyłącznie z naturalnymi preparatami prewencyjnymi i leczniczymi. Jeżeli więc ktoś Ci mówi, że z zarazą ziemniaczaną wygrać się nie da bez chemii albo wcale - zapraszam na moją lekcję, dobrze w tym roku odrobioną.

W mijającym roku silnie potwierdziła się złota myśl twórcy permakultury, Billa Mollisona, że każdy nadmiar, na przykład plonów, niezagospodarowany staje się odpadem, albo przysparza zbędnej pracy. Z jednej strony bowiem nie byłem w stanie pewnych plonów zebrać i zagospodarować z uwagi na nieobecności, z drugiej niektórych plonów po prostu była obfitość większa, niż potrzebujemy. Dlatego też rok ten nauczył mnie, że zeszłoroczna ilość posadzonego szpinaku była wystarczająca  nie należało jej zwiększać, że nie ma potrzeby powiększać pasieki, że niekoniecznie muszę uprawiać cztery odmiany ziemniaków i że jakony zebrane w 2022, jemy nadal gdy piszę te słowa, a przecież już w piwniczce czekają jakony zebrane w 2023. Piętrzą się stosy zebranych nasion, a liczba odmian pomidorów, papryk i dyń przyprawia o zawrót głowy. Muszę zapamiętać tą lekcję - zanim coś posadzę, posieję, powiększę, zbiorę, powinienem się trzy razy zastanowić, czy na pewno jest to rozsądne i potrzebne.

Czasami jednak udaje mi się wprowadzić coś nowego, co okazuje się warte zachodu i co ważne, dopisania na stałe do listy rozwiązań, jakie Ostoja ma w swoim repertuarze. Przypadek sprawił, że w tym roku trafiła w moje ręce spora liczba dwudziestolitrowych, białych wiaderek, otrzymanych z cukierni. Z atestem do żywności, po oleju kokosowym. Każdy, kto gospodaruje na wsi wie, że wiader w siedlisku nigdy dość, ale tym razem naprawdę miałem o jakieś dziesięć za dużo. Postanowiłem więc spróbować uprawy w tych wiaderkach - zarówno w Ostoi, jak i na warszawskim tarasie. Najwcześniejsze ziemniaki oraz miniaturowe, krzaczaste dynie piżmowe posłużyły za doświadczalne króliki. Okazało się, że ten sposób uprawy jest bardzo efektywny, a plony z wiaderek zadowalające. Nauczyłem się również, że ziemniaki w wiadrze niemal nie wymagały podlewania, w odróżnieniu od dyń, które chłonęły wodę jak gąbka i bez podlewania nie dałyby plonu. Uprawę wiaderkową planuję nie tylko powtórzyć, ale także powiększyć.

Dziś, 22 grudnia o godzinie 4.27, zaczęła się astronomiczna zima. W ten dzień Przesilenia Zimowego, trwający tutaj zaledwie 7 godzin i 42 minuty, żegnam odchodzący rok i z nadzieją patrzę w nowy. Wraz z wydłużającym się od jutra dniem, życzę sobie dłuższych chwil w Ostoi, a wszystkim, którzy czytają tego bloga życzę Szczodrych Godów, Wesołych Świąt i wszystkiego, co najlepsze w 2024.


niedziela, 26 listopada 2023

Na osłodę

Listopad okazał się bardzo trudnym miesiącem, w którym jedynie minimalną ilość czasu byłem w stanie poświęcić Ostoi. Z jednej strony jednak przypominały mi o niej ozdobne dynie przywiezione do miasta po pierwszym przymrozku, z drugiej niecierpiące zwłoki sprawy, które trzeba było załatwić, rzeczy o które trzeba było zadbać, prace, które należało wykonać. Każda krótka, kilkugodzinna wizyta w Ostoi była więc bardzo intensywna, wypełniona po brzegi pracą, a przez to dająca poczucie dobrze wykorzystanego czasu. Rzutem na taśmę udało się przygotować do zimy.

Jak co roku jedno z ważniejszych zadań polega na zabezpieczeniu tych roślin, które na zewnątrz nie przezimują. W tym roku najbardziej spektakularną rośliną tego typu były dzikie ziemniaki, od doktora Szymańskiego, rodem z Meksyku (ziemniaki, nie doktor). Ziemniak Cimatli po polsku nazywa się chyba psianką sercolistną lub ziemniakiem sercolistnym, ale nie ma o nim zbyt wielu  informacji. Bulwki otrzymane od dr Szymańskiego posadziłem wiosną w pięćdziesięciolitrowym worku uprawowym, a teraz zebrałem całą masę mikroskopijnych ziemniaczków. Są one wielkości ziarna grochu, czasami małej fasolki. Są ich za to setki. Bulwki te są jadalne i były uprawiane w tym celu w Meksyku przez stulecia. Ziemniak ten jest całkowicie odporny na zarazę ziemniaczaną i inne częste choroby naszego poczciwego ziemniaka, dlatego wart jest zainteresowania.

Jak co roku w listopadzie, nadszedł też Dzień Liścia -  jedyny dzień, kiedy grabię liście przed chatką i zanoszę je do ogrodu upraw głównych. Tam pełnią rolę ściółki, nawozu i zatrzymywania wody, jak również całkowicie eliminują chwasty. Jest to jedyny zabieg przygotowawczy do następnego sezonu w tym ogródku. Tu, gdzie dziś ułożyłem liście, posadzę cukinie, dynie, kukurydzę, pomidory, fasole itp. w maju 2024. Reszta tego ogródka zostanie zaściółkowana słomą z kostek uprawowych. Zakończę też chyba swój eksperyment z czarną agrotkaniną którą dla porównania wyściółkowana była jedna piąta tego ogródka - okazało się, że o ile tam gdzie ściółką są liście lub słoma żyzność się utrzymuje lub rośnie, to pod agrotkaniną żyzność maleje. A że nie chce mi się podlewać gnojówkami czy w inny sposób nawozić, chyba zdejmę ten materiał i zastąpię słomą.

Leśny ogród z jednej strony prosi się o nieco uwagi i pracy, z drugiej w sumie nic by się nie stało, gdybym do niego nie zajrzał do wiosny. No ale zajrzałem. Ktoś prosił o moje niezwykle inwazyjne maliny, poszedłem więc uzbrojony w grube rękawice i dosłownie ze ścieżek wyrwałem kilkadziesiąt egzemplarzy. Gdybym się do tego przyłożył, pewnie byłoby kilkaset. Przy okazji, zobaczyłem, że przegapiłem owoce pigwy. Posadzona dwa lata temu w leśnym ogrodzie pigwa dała trzy owoce w pierwszym roku i kilkanaście w obecnym. Co przyniesie przyszły rok? Czy będziemy totalnie "zapigwowani? Na szczęście sok z tych zapomnianych owoców smakuje obłędnie i teraz od czasu do czasu słodzimy sobie nim herbatę.

Tuż obok, na granicy z Isengardem, czyli sąsiednią działką, rośnie miskant olbrzymi. Pisałem już o nim, ale przypomnę, że jest to kępowa krzyżówka miskanta chińskiego z cukrowym, która bardzo wolno rozrasta się na boki, dzięki czemu nie działa na nerwy sąsiada. Najlepiej ścinać go (miskant, nie sąsiada) późną zimą lub wczesną wiosną, ale taki miskant, gdy spadnie na niego śnieg, zawala skutecznie ogrodzenie z elektrycznego pastucha. Dlatego krakowskim targiem - jedna czwarta objętości miskanta, która mogłaby się zwalić na pastucha została ścięta teraz, a trzy czwarte zetnę pewnie w lutym. Cały pozyskany materiał wyściółkuje aleję w leśnym ogrodzie tuż obok, a w kwietniu posadzę w nim ziemniaki ... Jak zawsze, w Ostoi codziennie rozkminia się dylematy i podejmuje decyzje, dzięki czemu nie ma czasu na nudę i głupie pomysły ... no z tymi pomysłami to przesadzam, ale wiecie o co chodzi.

Jak zawsze, pomimo rozkmin i planowania, nie wszystko i nie zawsze idzie zgodnie z planem. Ta dynia myśli że jest wiosna i dosłownie eksploduje kiełkami. Oczywiście, cenie sobie szybki wzrost, ale nie w dyniach przeznaczonych do przechowywania. Samoczynna selekcja i dyskwalifikacja - nasion tej dyni na pewno już nie zbiorę i nie wysieję. Kilka innych natomiast zaskoczyło smakiem. Wydają się być słodsze niż w zeszłym roku, pomimo bardzo trudnego i w sumie nieudanego sezonu. Z tych nasiona oczywiście wysieję i zobaczymy, jak spiszą się w kolejnym roku. Myślę, że nasionami dyń zebranych w ciągu ostatnich lat mógłbym obsiać z hektar lub lepiej, pora chyba co starsze zacząć prażyć w piekarniku i spożywać, póki jeszcze w miarę świeże.

Pomimo tego, że zdecydowaną większość warzyw uprawiam z własnych nasion, zdarza mi się pod wpływem impulsu coś sobie zakupić, na osłodę szarych dni i z myślą o wiośnie. Tym razem padło na Kalendarz Adwentowy - w każdym okienku, zamiast czekoladki, nasiona jakiegoś warzywa ... Nasiona bio, ciekawe odmiany których jeszcze nie mam, ładne, estetyczne opakowanie - chyba było warto. I tak moi mili, głowy do góry - czas szybko leci, za jakieś sto dni znowu będziemy siać pomidory!