środa, 31 lipca 2024

Lipcowy spleen

 

Lipiec w Ostoi okazał się być miesiącem niezwykle trudnym, z uwagi z jednej strony na upały, z drugiej na wichury, z trzeciej na moją nieobecność, z czwartej na wciąż nieuruchomione podlewanie ... i tak mógłbym dalej trudności wyliczać, ale po co? Lepiej spojrzeć, co w lipcu się tak naprawdę w Ostoi działo. No cóż, działo się głównie samo, bo moja obecność ograniczona była do średnio ośmiu godzin w tygodniu, jednego tylko dnia. W efekcie cała Ostoja cierpiała na brak wody, raz w tygodniu podlewałem kluczowe grządki, o podlewaniu całości nie mogło być mowy. W efekcie wszystko w tym sezonie rośnie wolniej i słabiej, a nieco roślin po prostu uschło, co na tym etapie traktuję jako dopust Boży i element naturalnej selekcji. Jak to zwykłem mawiać - kto przeżyje, wolnym, będzie.

Na kostkach słomy cukinie i dynie wzrastały bardzo wolno, metoda ta zdecydowanie nie lubi ponad trzydziestostopniowych upałów bez cienia i regularnego podlewania. Niemniej jednak, z czasem pierwsze rośliny zaczęły plonować, a smak owoców jest taki jak zawsze. Mam pewne wątpliwości czy dynie zdążą urosnąć i dojrzeć do przymrozków, szczególnie, że obserwując pogodę spodziewam się zimnych anomalii już być może we wrześniu (obym się mylił). Pamiętać też trzeba, że wszystkie uprawy w Ostoi, nawet jeśli są podlewane, to ułamkiem tej ilości wody, jaka jest dla warzyw zalecana. Taka przykładowo cukinia powinna według książek dostawać 25 litrów wody na metr kwadratowy tygodniowo, i to w uprawie w gruncie, u mnie dostaje dwa litry, ale tygodniowo, i to rosnąc w słomie.

Uprawy w ogródku zwanym Zapłotkiem nie są natomiast podlewane nigdy, zdaję się tam na głęboką ściółkę i wodę pod nią zgromadzoną w cienkiej warstwie próchnicy, bo pod spodem przecież jest szczery piach. Paradoksalnie otaczające ze wszech stron Zapłotek sosny, znacząco go zacieniające stanowią w tym roku błogosławieństwo, zmniejszając parowanie i upał, ale mimo to, rośliny w godzinę po tym, jak uderzy w nie słońce wyglądają jak wymięte, zwisłe szmaty. Na szczęście, gdy słońce skryje się za drzewami, odżywają i podnoszą się, zobaczymy, czy wytrzymają sierpień, który w Ostoi jest zawsze najcieplejszy i najbardziej suchy, a w tym roku stawiam na to, że temperatura przebije sufit 40 stopni, jak zresztą już o tym kiedyś pisałem i jak zawsze, obym był złym prorokiem. Tak czy inaczej, Zapłotek na razie rokuje lepiej niż uprawa na kostkach słomy, a co dzieje się tuż obok?

Tuż obok, na ugorze, w szczerym piachu wśród sosen, rosną sobie pięknie nieliczne dynie i cukinie, a gdzieniegdzie i pomidor. Jak co roku, uprawa ta powstała poprzez zakopanie resztek kuchennych z wiaderka Bokashi w piasku i grubym wyściółkowaniu. Następnie, wetknąłem w piach kilka nasion dyni i cukinii, a później, poutykałem ostatki - rachityczne sadzonki pomidorów. Mak wyrósł sobie sam, anim go siał, ni sadził. Rośliny radzą sobie tu dobrze, za wyjątkiem kukurydzy, którą też wsiałem pod ściółkę, ale która jednak została w części wyrwana przez zwierzynę, a w części uschła. Trzech Sióstr więc tu nie będzie, tym bardziej że nie siałem tu fasoli.

Na grządkach Parszywej Dwunastki pojawiły się owoce miechunek oraz dużo zielonych pomidorów, choć oczywiście nie tyle, ile by być mogło, gdybym porządnie podlewał. Zebrałem większość wiosennych warzyw, czosnek i cebule już wyschły i poszły do spiżarni, sałaty i rzodkiewki się skończyły, a wsadzanie do ziemi nowych rozsad czy siew mijają się z celem, bo nic by z tego nie było bez podlewania. Na części grządek pną się więc jedynie po siatce pomidory, a reszta jest pusta, czekając aż się ochłodzi i pogoda pozwoli coś posadzić. Mam jak zawsze w odwodzie kilka rozsad, ale przetrzymam je raczej do drugiej dekady sierpnia zanim posadzę. Te pustki przyprawiają mnie czasami o ponury nastrój i chandrę, ale mówię sobie, że wyżej dupy nie podskoczysz - róbmy to, co się da i cieszmy się tym, co się udaje.

Udają się na przykład jakony, które od małego zacieniają swoją grządkę w całości, a nadto rosną na grządkach tak zwanej Plaży, zlokalizowanych tak, że słońce zagląda do nich na godzinę do dwóch dziennie. Zdjęcie pokazuje je w początku miesiąca, dziś są przeogromne. Cały czas plonują szczypiorki, są pierwsze cukinie i pomidory, są fasolki, maliny, jeżyny i różne różności w ilościach niehurtowych, ale w zupełności wystarczających na zaopatrzenie kuchni. Na bieżąco, w miarę potrzeb, podbieram ziemniaki, choć na wielkie ich plony w tym roku nie liczę, znowu przez upał i suszę. Dopisują ryby w stawie, a dzikiej zieleniny jest w leśnym ogrodzie tyle, że naprawdę nie pałam chęcią do siania sałat czy też jakichkolwiek innych zielsk, skoro równie dobre zielsko samo rośnie bez pracy. 

Wszystko dobrze idzie w workach uprawowych - pięknie rosną pomidory, ale też i pnąca cukinia zaczęła owocować. O ile (odpukać) nie przyjdzie zaraza, pomidorom planuję poświęcić osobny odcinek bloga, mając nadzieję, że będzie warto. Tymczasem, podlewam je tylko raz w tygodniu, usuwam podejrzane liście i czekam na ten jedyny w swoim rodzaju czas, gdy masowo zaczną dojrzewać. Pierwsze jaskółki już oczywiście są - zebrałem nasiona z kilku najwcześniejszych odmian, posmakowaliśmy nieco owoców, co dla mnie jest co roku przeżyciem, gdyż nie jem innych pomidorów niż swoje, stęskniłem się więc za nimi nieco przez parę miesięcy. Wiem jednak, że już za moment, powinno ich być tyle, że nie damy rady przejeść. Tak już jest w mieście, na warszawskim tarasie, gdzie wszystko dzieje się o 2-3 tygodnie szybciej niż w Ostoi i gdzie bez podlewania nie przetrwałoby nic, więc siłą rzeczy podlewam, a to skutkuje o niebo lepszymi i szybszymi plonami niż w wiejskim siedlisku, z jednostki powierzchni. Jak zawsze potwierdza się zasada, że im mniejszy areał upraw, tym plon z metra kwadratowego większy.

Lipiec jak zawsze zachwycił liliami i liliowcami na Grządce Gratisów, inne natomiast kwiatki strajkują i przeważnie żebrzą o wodę. W Ostoi i w całej okolicy zakwitły pierwsze nawłocie, czyli kurczę, "mimozami jesień się zaczyna", w lipcu, upalnym i wyjątkowo apatycznym w tym roku. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że fala sierpniowych upałów się przewali, że przyjdzie prawdziwa polska jesień, że nieco, a najlepiej sporo, popada. Jak będzie, to się oczywiście okaże, ale w sumie dobrze, że ten lipiec się kończy, żegnam go bez żalu. A już jutro, w pierwszym dniu sierpnia, będę podlewał i doglądał wszystkiego, mając nadzieję, że będzie lepiej.

2 komentarze:

  1. Czyta się ten ogrodowy wpis , jak fragment dobrej powieści. W tym ogrodzie tyle się dzieje. Pomimo upałów- tyle dobrego. Z ciekawością czekam na kolejną część o pomidorach. U nas w ogrodzie susza i palące słońce także dały się we znaki. Nadzieją był być może chłodniejszy sierpień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak napisałem, myślę, że przed nami fala upałów niestety, zanim się ochłodzi choć trochę. Ale ogrodnicy to jednak niepoprawni optymiści ... ;)

      Usuń