poniedziałek, 16 września 2024

Niedawno był lipiec, a już połowa września

 

Zasadniczo na tytule tego wpisu mógłbym zakończyć. Opisuje on wszystko. Ani się obejrzałem, a z pełni sezonu nieuchronnie przeszedłem do jego końcówki. Nie oznacza to, że w tak zwanym międzyczasie nic się nie działo. Przeciwnie, działo się sporo i intensywnie, ale jak to już wiele razy w tym roku pisałem, na wszystko cieniem kładła się ciągła walka z brakiem opadów i suszą, która w praktyce zadecydowała o wynikach tego sezonu. Nie są one tragiczne, ale dalekie od optymalnych. Jeść jednak było co, i będzie - warzywniki, leśny ogród i staw dostarczały plonów regularnie i nadal to robią. Nawet winorośl którą uznałem za straconą odżyła i dała nieco owoców - nauka stąd taka, aby myśleć pozytywnie i nigdy się nie poddawać.

Po kilku latach użerania się z zarazą ziemniaczaną, ten rok był wreszcie zwycięski - zaraza nie spowodowała żadnych szkód, jej pierwsze, minimalne objawy udawało się zdusić w zarodku naturalnymi sposobami. Dziś, w połowie września, nadal na krzakach są i dojrzewają pomidory. Oczywiście, nie mam żadnych wątpliwości, że pomogły tu również upały i susza, ale ponieważ trafiły się dwie czy trzy paskudne, zimne i wilgotne noce również, to śmiem twierdzić, że moja profilaktyka jednak zadziałała i wszystko, co w tym roku w tej materii robiłem (dobór odmian, opryski profilaktyczne i cięcie) zamierzam w kolejnych latach powtarzać. 

W tym sezonie zebrałem też dużo nasion, aby z jednej strony odświeżyć swoje zapasy, a z drugiej rozmnożyć pewne nowe odmiany i krzyżówki, które się w tym roku sprawdziły. Większy nacisk niż zwykle położyłem jednak na miejskie pomidory doniczkowe oraz odmiany karłowe uprawiane na kostkach słomy w Ostoi niż na odmiany wielkoowocowe. Te ostatnie dały relatywnie słaby plon w warunkach upału i suszy, a niczego innego nie spodziewam się raczej w następnych latach. Dlatego też solennie sobie obiecałem, że skupię się raczej na tych odmianach, które w takich warunkach sobie radzą, ale czy tej danej samemu sobie obietnicy dotrzymam, to się okaże. Jak to mówią - miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle ... 

Bardzo dużo w tym roku eksperymentowałem z fasolami - od karłowych, przez tyczne, szparagowe, typu Jaś i Lima. Można powiedzieć, że upał fasolki tyczne szparagowe wybijał do nogi, zebrałem jedynie tyle, żeby mieć nasiona na kolejny rok. Odmiany karłowe natomiast, rosnące bardzo gęsto, najczęściej w kukurydzy, przetrwały ładnie i dały dobry plon. Fasole typu Jaś i Lima do tej pory cierpiały męki, ale walczyły dzielnie, obecnie dopiero mają sporo strąków, wcześniej upał zabijał kwiaty. Zasadniczo, najlepsze plony mam w tym roku w całkowitym cieniu między domem a lasem, gdzie słońce prażyło nie dłużej niż dwie godziny dziennie, a i to przez gałęzie. Powolutku pora przestawiać się ze wszystkim na metody jeśli nie typowe dla klimatu pustyń, to przynajmniej na charakterystyczne dla rejonu śródziemnomorskiego. Trzeba będzie pomyśleć, gdzie tu jeszcze posadzić cień.

Można by powiedzieć, że od zarania naszych Ostojowych dziejów rok ten jest w zasadzie pierwszym rokiem bez grzybów, tych leśnych, typowych. W ogrodzie zebrałem kilkanaście kań, na łące sporo czasznicy, a z kukurydzy huitlacoche, czyli głownię, i to w temacie grzybów byłoby na tyle. Las jest tak suchy, że ominęły nas tradycyjne letnie wysypy prawdziwków, kurek, koźlaków i muchomorów, nie wiem czy jesień to nadrobi. Wygolone do cna okoliczne łąki nie poprawiają sytuacji - parowanie niebotycznie przewyższa opady, przez co poziom wód gruntowych opada, co widać i po moim stawie, choć jest on unikalną enklawą w okolicy, gdzie wodę chroni cień otaczających go drzew. 

Nie dziwi więc, że staw i jego okolica stały się ulubionym miejscem spacerów okolicznych mieszkańców i że śmieję się często, iż łatwiej spotkać ich u mnie, niż w pobliskim rezerwacie. Niektórzy, jak pewna wiewiórka, traktują mnie jak intruza, drąc się na mnie i rzucając szyszkami, nawet gdy siedzę spokojnie nie wadząc nikomu. A warto tak sobie siedzieć, obserwując - od kotów i psów (niezbyt mile widzianych, ale cóż, to też sąsiedzi), przez lisy i borsuka, po sarny, daniele i łosie. Wieczorową porą nad stawem krąży para nietoperzy, według których można regulować zegarek - to jeden, to drugi przelatują koło mnie dokładnie co 15 sekund.

Z nietoperzami wiąże się prześmieszne zdarzenie, które opisałem na Facebooku, ale pozwolę sobie wspomnieć je i tu, aby mi nie umknęło. 

A było to tak - otworzyłem okiennicę i zobaczyłem, że para nietoperzy kocha się zapamiętale na jej wewnętrznej stronie. Niestety, pani nietoperzowa puściła się ... ekhm ... okiennicy oczywiście, i oba biedactwa spadły. Można by rzec, że to para bardzo upadła ...






Natychmiast wszcząłem akcję ratunkową, ale nie jestem do końca przekonany, czy początkowo spotkała się ona z aprobatą kochanków ...










Dostawiłem drabinę do ściany i z każdym z nietoperków wspiąłem się do domku dla nich przeznaczonego. Posadziłem każdego delikwenta na deseczce, a one błyskawicznie same wspięły się i schroniły w domku.









Chwilę później, zajrzałem do domku, aby sprawdzić, jak się mają i stwierdziłem, że całkiem okay.








Gdy tuż przed końcem dnia postanowiłem sprawdzić, co u nich słychać, zastałem parkę w trakcie Innych Czynności Nietoperzych, na pewno innych, niż łapanie komarów czy much, to pewne! Mam nadzieję, że cała ta historia sprawi, że zaakceptują jednak domek i przestaną się bzykać za okiennicą. Kultury trochę, no! 





Jak widać, niemal każdego dnia w siedlisku zdarza się coś, co sprawia, że natura odkrywa przed nami swoje nieskończone tajemnice, a harmonia między człowiekiem a otoczeniem staje się jeszcze bardziej odczuwalna. No, chyba że akurat nietoperze uznają, że chcą się kochać za okiennicą, którą akurat musiałeś otworzyć ... 



2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy wpis dotyczący zmian klimatycznych. A czy można prosić o nazwy odmian pomidorów najlepiej sprawdzających się w obecnym naszym klimacie, dających całkiem fajny plon?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłoby to bardzo trudne, bo raz, że w tym roku miałem prawie 100 odmian, dwa, że u kazdego absolutnie inna odmiana w warunkach lokalnych spisze się inaczej. Powiem tak, najbardziej plenne u mnie w tym roku, jeśli chodzi o masę owoców z krzaka były odmiany tzw. przecierowe i do suszenia, w typie San Marzano, a jeśli chodzi o liczbę owoców oczywiście cała gama pomidorów koktailowych o jasnych barwach. Pomidory typu Black Cherry upał rozsadzał.

      Usuń