Zasadniczo na tytule tego wpisu mógłbym zakończyć. Opisuje on wszystko. Ani się obejrzałem, a z pełni sezonu nieuchronnie przeszedłem do jego końcówki. Nie oznacza to, że w tak zwanym międzyczasie nic się nie działo. Przeciwnie, działo się sporo i intensywnie, ale jak to już wiele razy w tym roku pisałem, na wszystko cieniem kładła się ciągła walka z brakiem opadów i suszą, która w praktyce zadecydowała o wynikach tego sezonu. Nie są one tragiczne, ale dalekie od optymalnych. Jeść jednak było co, i będzie - warzywniki, leśny ogród i staw dostarczały plonów regularnie i nadal to robią. Nawet winorośl którą uznałem za straconą odżyła i dała nieco owoców - nauka stąd taka, aby myśleć pozytywnie i nigdy się nie poddawać.
Po kilku latach użerania się z zarazą ziemniaczaną, ten rok był wreszcie zwycięski - zaraza nie spowodowała żadnych szkód, jej pierwsze, minimalne objawy udawało się zdusić w zarodku naturalnymi sposobami. Dziś, w połowie września, nadal na krzakach są i dojrzewają pomidory. Oczywiście, nie mam żadnych wątpliwości, że pomogły tu również upały i susza, ale ponieważ trafiły się dwie czy trzy paskudne, zimne i wilgotne noce również, to śmiem twierdzić, że moja profilaktyka jednak zadziałała i wszystko, co w tym roku w tej materii robiłem (dobór odmian, opryski profilaktyczne i cięcie) zamierzam w kolejnych latach powtarzać.
Można by powiedzieć, że od zarania naszych Ostojowych dziejów rok ten jest w zasadzie pierwszym rokiem bez grzybów, tych leśnych, typowych. W ogrodzie zebrałem kilkanaście kań, na łące sporo czasznicy, a z kukurydzy huitlacoche, czyli głownię, i to w temacie grzybów byłoby na tyle. Las jest tak suchy, że ominęły nas tradycyjne letnie wysypy prawdziwków, kurek, koźlaków i muchomorów, nie wiem czy jesień to nadrobi. Wygolone do cna okoliczne łąki nie poprawiają sytuacji - parowanie niebotycznie przewyższa opady, przez co poziom wód gruntowych opada, co widać i po moim stawie, choć jest on unikalną enklawą w okolicy, gdzie wodę chroni cień otaczających go drzew.
Nie dziwi więc, że staw i jego okolica stały się ulubionym miejscem spacerów okolicznych mieszkańców i że śmieję się często, iż łatwiej spotkać ich u mnie, niż w pobliskim rezerwacie. Niektórzy, jak pewna wiewiórka, traktują mnie jak intruza, drąc się na mnie i rzucając szyszkami, nawet gdy siedzę spokojnie nie wadząc nikomu. A warto tak sobie siedzieć, obserwując - od kotów i psów (niezbyt mile widzianych, ale cóż, to też sąsiedzi), przez lisy i borsuka, po sarny, daniele i łosie. Wieczorową porą nad stawem krąży para nietoperzy, według których można regulować zegarek - to jeden, to drugi przelatują koło mnie dokładnie co 15 sekund.
Z nietoperzami wiąże się prześmieszne zdarzenie, które opisałem na Facebooku, ale pozwolę sobie wspomnieć je i tu, aby mi nie umknęło.
A było to tak - otworzyłem okiennicę i zobaczyłem, że para nietoperzy kocha się zapamiętale na jej wewnętrznej stronie. Niestety, pani nietoperzowa puściła się ... ekhm ... okiennicy oczywiście, i oba biedactwa spadły. Można by rzec, że to para bardzo upadła ...
Chwilę później, zajrzałem do domku, aby sprawdzić, jak się mają i stwierdziłem, że całkiem okay.
Gdy tuż przed końcem dnia postanowiłem sprawdzić, co u nich słychać, zastałem parkę w trakcie Innych Czynności Nietoperzych, na pewno innych, niż łapanie komarów czy much, to pewne! Mam nadzieję, że cała ta historia sprawi, że zaakceptują jednak domek i przestaną się bzykać za okiennicą. Kultury trochę, no!
Jak widać, niemal każdego dnia w siedlisku zdarza się coś, co sprawia, że natura odkrywa przed nami swoje nieskończone tajemnice, a harmonia między człowiekiem a otoczeniem staje się jeszcze bardziej odczuwalna. No, chyba że akurat nietoperze uznają, że chcą się kochać za okiennicą, którą akurat musiałeś otworzyć ...
Bardzo ciekawy wpis dotyczący zmian klimatycznych. A czy można prosić o nazwy odmian pomidorów najlepiej sprawdzających się w obecnym naszym klimacie, dających całkiem fajny plon?
OdpowiedzUsuńByłoby to bardzo trudne, bo raz, że w tym roku miałem prawie 100 odmian, dwa, że u kazdego absolutnie inna odmiana w warunkach lokalnych spisze się inaczej. Powiem tak, najbardziej plenne u mnie w tym roku, jeśli chodzi o masę owoców z krzaka były odmiany tzw. przecierowe i do suszenia, w typie San Marzano, a jeśli chodzi o liczbę owoców oczywiście cała gama pomidorów koktailowych o jasnych barwach. Pomidory typu Black Cherry upał rozsadzał.
Usuń