niedziela, 12 kwietnia 2020

Niebo

Kwiecień przyniósł ogrom stresu związanego ze sprawami, o których na tym blogu nie pisuję. Przyniósł też jednak nieco zjawisk pozytywnych. Tym zjawiskiem, które najbardziej doceniam w Ostoi jest powrót nieba, takiego z przed lat. Inaczej płyną chmury, inne są kolory, inaczej zachodzi Słońce. I żadnych, żadnych smug. Kwadrans o zachodzie Słońca jest magiczny, wschodów niestety tak ładnie w Ostoi nie widać, bo od wschodu las. Na piętnaście minut przez zachodem rzucam więc robotę i udaję się na spektakularne widowisko jakiego dostarcza natura, czasami obdarzająca nader szczodrze.

Wydaje się, że zwierzaki odetchnęły z ulgą od ludzi, przez co stają się bardziej ufne. Trzech Muszkieterów, czyli trójka młodych łabędzi pozwala mi przyglądać się sobie przy kolacji. Podziwiam je za upór w przebywaniu w zimnej jeszcze wodzie, przez połowę czasu z głowami pod wodą. Spróbowałem, długo nie posiedziałem. No i oczywiście nie o zachodzie Słońca, a raczej w południe. Łabędzie są nad wyraz regularne, kończą posiłek dokładnie w chwili, gdy ostatnie promienie słoneczne nikną za drzewami. Wtedy, udają się z jadalni do sypialni, ale tam już im nie towarzyszę.

Czasami wyczuwam czyjąś obecność za plecami, ale odwróciwszy się, widzę jedynie las. Ale czasami patrzący się ujawnia, co więcej, zdaje się być zaintrygowany. Zbliża się i oddala, patrzy i krąży, jakby nie wierzył w to, co widzi. "Toście wy, człowieki, całkiem jeszcze nie wyginęli?" - zdaje się pytać. W międzyczasie a to się podrapie, a to pojeździ na tyłku po łące, powęszy, posiedzi, obliże się, odejdzie, wróci ... i tak prawie pół godziny. Chyba mam nowego koleżkę który będzie mi dotrzymywał towarzystwa o zachodach Słońca. Mam nadzieję, że nie ściągnie to na niego kłopotów gdy znów pojawią się w okolicy inne człowieki.



Tymczasem w Ostoi, tematem przewodnim jest susza, taka susza, jakiej tu nie pamiętam. Nie zdarzyło mi się do tej pory być zmuszonym do podlewania w pierwszej dekadzie kwietnia. Tymczasem, ziemia jest sucha, siewy nie wschodzą tak, jak powinny, a w całkowitym zacienieniu rosnąca koniczyna biała usycha. 2020 dokłada do pieca na wszystkich frontach. Uruchamiam więc zbiór wody deszczowej choć po pierwsze zwykłem to robić po 15 maja, a po drugie szanse na deszcz w prognozach na kwiecień są bliskie zera. Ustawiam awaryjne poidła dla owadów, najprostsze i najskuteczniejsze, choć może niezbyt ładne - pływający keramzyt dostosowuje się sam do poziomu wody i dzięki niemu pszczoły i inne owady nie ryzykują utonięcia gdy chcą się napić.

Jestem przekonany, że w tym roku posiadanie własnej żywności będzie istotne. Dlatego też, pomimo że nie miałem tego absolutnie w planach, tak zwanym rzutem na taśmę decyduję się dodać 10 m2 grządek do ogrodzonej przestrzeni podwórka. Miejsce, w którym je ustawiam dalekie jest od ideału, gdyż Słońce świeci tu bardzo krótko. Jednakże, ma dwie wielkie zalety - jest bardzo blisko domu i grządki widać z okna w kuchni. Realizuję w ten sposób jedno z klasycznych ogrodniczo-permakulturowych przykazań, że najlepszym nawozem jest spojrzenie ogrodnika.

Brak słoneczka zrekompensuję sobie doborem upraw. Wierni czytelnicy pamiętają opisy uprawy sałat w całkowitym cieniu. Myślę, że tu będzie podobnie, znajdą się rośliny, którym się na tych grządkach spodoba. Zanim jednak cokolwiek tu posadzę, dużo pracy przede mną. Najpierw próba generalna - ustawiam i przymierzam, i mierzę i przestawiam, bo jak to mówią - więcej potu na ćwiczeniach, mniej krwi w boju ... a nie, to nie to powiedzenie ... 80% myślenia, 20% robienia, tak to miało być. Gdy mam już wytypowane ustawienie grządek, sprawdzam jak jest z ich poziomowaniem. Oj, będzie tu trochę pracy, po teren lekko opada, ale nie ma tragedii, godzinka czy dwie i grządki będą stały poziomo. Ale to jeszcze nie teraz, gdyż z uwagi na bliskość drzew, chcę postawić te grządki na barierze, dzięki której ich korzenie nie wnikną w grządki. A że nie mam tej bariery, musi to poczekać.

Jak przystało na czasy trudne, posadziłem w tym roku więcej ziemniaków. Zdecydowanie więcej. Głównie w bardzo głębokiej ściółce na Zapłotku. W związku z tym, doszedłem do wniosku, że dalsze eksperymenty z wieżami ziemniaczanymi być może byłyby pasjonujące, ale zupełnie "gospodarczo" nie uzasadnione. Z drugiej strony, szkielety wież to jest zasób, który nie powinien być niewykorzystany. Przeniosłem więc wieże na dość słoneczny fragment podwórka i przygotowałem w nich ścianki ze słomy oraz podłoże do sadzenia .... ale na pewno nie ziemniaków. Myślę, że będą to wieże ... pomidorowe, lub fasolowe, jeszcze zobaczymy. Obecnie, wieże z podłożem przykrytym słomą będą "dojrzewać" a obsadzę je po 15 maja, gdy ustąpi ryzyko przymrozków.

Wracając do ziemniaków, sadzę je niezwykle gęsto aby zdławiły chwasty, w bardzo grubej ściółce, głównie z siana (dzięki droga Ruth Stout za nieustającą inspirację, popartą rekomendacjami Billa Mollisona, który tak uprawiał ziemniaki na podjeździe do garażu). Tworzę dołki w ściółce i wypełniam je kompostem, uprzednio kładąc ziemniak na samo dno dołka. Prognozy zapowiadają trzy mroźne noce, ale myślę, że ziemniaki to przewidzą i nie wykiełkują za wcześnie. A gdyby nawet wykiełkowały, i zmarzły, to odrosną, przerabiałem to już w przeszłości.

I to by było chyba na tyle relacji różnorakich, poza może kilkoma zdjęciami. Z radością witam zieleń syberyjskiej karagany, która wreszcie zaczyna rosnąć w piaskach Ostoi.







Super stara grusza ulęgałka, która darzy nas pierdziołkami po latach postu (a o której cięciu pisałem jakiś czas temu) zabiera się do kwitnienia. Czy masz aby gruszo w pamięci nadchodzące mroźne noce?






"Kwiecie pachnie" - rzekła Danuśka Jurandówna ze Spychowa i umarła, nic więc nie powiem.








Moje ukochane jagody kamczackie, pierwszy owoc sezonu, kwitną jak szalone. Co ciekawe, zapylają je wyłącznie trzmiele, żadnej pszczoły. Mam obecnie ze dwadzieścia tych trzmieli w zasięgu wzroku, chyba z roku na rok ich przybywa.








Jeszcze nie czas na pesto, ale już czas na pierwsze zbiory - czosnek niedźwiedzi wylazł obficie i cieszy mnie to bardzo, bo uwielbiam go kulinarnie i botanicznie, świetna roślina.






W telegraficznym skrócie to by było na tyle. W otaczającym nas szaleństwie tego świata Ostoja jest jakby okiem cyklonu, gdzie panuje cisza, spokój, przyroda, a życie toczy się wokół bardzo podstawowych spraw, wypełniając jednocześnie dni po brzegi znaczącymi, cennymi chwilami.Wszystko zdaje się mieć pozytywny sens i czemuś służyć. I byłoby jak w niebie, gdyby nie to, że życie nakazuje powrót do miasta ... Zdrowych, spokojnych, Wesołych Świąt!

2 komentarze:

  1. Prawdziwa ostoja, która szykuje się na trochę gorsze czasy niż do tej pory,jak susza i niepewność jutra. Ale jest nadzieja, bo przyroda sama też bierze udział w zmianach otaczających wokół niej, a i pomoc ludzka też ją wspomoże. Ja, w tym roku sadzę pomidory nie tylko na działce ale i na balkonie. Obserwacja i zmysły podpowiadają, że to będzie cięższy rok niż do tej pory. Trzymam kciuki za plony i mam nadzieję, że przyjdą deszcze.

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie też trzmiele latają do jagody kamczackiej, a pszczoły siedzą w mniszkach :)

    OdpowiedzUsuń