Urok Ostoi polega na tym, że wystarczy wyjść za próg, a jedzenie "samo rośnie". Tylko ja wiem, ile to "samo" kosztowało pracy, ale prawdą jest, że coraz więcej roślin wieloletnich od wczesnej wiosny zaczyna dostarczać plonów, bez niemal żadnych zabiegów. Fajne jest to, że czas od zerwania do spożycia jest ultrakrótki - żadne składniki odżywcze nie zdążą się zepsuć. Żywność się nie marnuje, bo zbieram dokładnie tyle, ile jestem w stanie zużyć na jeden posiłek, przecież w każdej chwili mogę sobie urwać więcej na kolejny. Żadnego śladu węglowego, a właściwie to jeszcze sekwestruję CO2 z atmosfery i wiążę w glebie, no i ten smak ....
Idąc po "śniadanie" można wymienić pozdrowienia z mieszkańcami Ostoi. Tu dudki grzebią w ściółce, tam przy płocie kica zając, sójki drą się w niebogłosy, a w promieniach słonecznych opala się żmija. Kot niecnota upolował niestety padalca, który z niewiadomych powodów wybrał się na spacer w kocie rejony ... Biedny padalcu, gdybyś w kompoście siedział ... Ptaszory rozmaite toczą jakieś kłótnie o zamontowane dla nich budki, w krzakach jakieś trele, zaloty, ptasie kłopoty, rejwach i gwar momentami niewąski. Do tego jeszcze żurawie wydzierają się na łące, o nie pośpisz z rana, nie pośpisz ...
Przy śniadaniu można przemyśleć plan prac na dzisiejszy dzień. Trzy zadania wymagają ukończenia przed 17 maja, aby osiągnąć stan gotowości bojowej, czyli taki, kiedy będę mógł posadzić rozsady roślin ciepłolubnych na zewnątrz. Data 17 maja jest datą roboczą, pewnie będzie to zresztą proces kilkudniowy, ale zamiarem moim jest wysadzić większość rozsad pomidora oraz posiać bezpośrednio do gruntu dyniowate i ogórki pomiędzy 17 a 20 maja, o ile pogoda nie pokrzyżuje tych planów. Wedle kalendarza księżycowego 17 maja to najlepszy dzień w tym miesiącu, jak dla mnie nie ma to większego znaczenia, ale fajnie, że jest taka zbieżność (a nie z dniem najgorszym na przykład).
Jako były informatyk doceniam konieczność posiadania backupu - zawsze więc przygotowuję nieco rozsad dyniowatych i ogórków po to, aby wypełnić puste miejsca tam, gdzie rośliny albo z nasion nie wykiełkują, albo gdzie spotka je jakiś ślimakowy, ptasi, koci, pogodowy, pomyłkowy, mój* kataklizm (*-niepotrzebne skreślić). Stosuję od lat regułę, że na grządkach w pełni sezonu nie ma prawa być wolnego miejsca, zawsze i wszędzie powinno coś rosnąć. Dzięki temu z jednej strony mikroflora glebowa ma zawsze partnera do współpracy w postaci korzeni, z drugiej nie ma na grządkach wolnych nisz dla chwastów.
Zadanie numer jeden to zakończenie przygotowań kostek słomy do obsadzania. Od jakiegoś już czasu moczę kostki obficie, dodając przy okazji szereg substancji bogatych w azot i / lub życie biologiczne. Celem tych działań jest rozpoczęcie procesu kompostowania kostek od środka, który jest warunkiem powodzenia w tej metodzie uprawy. Nie oszukujmy się - z pustego i Salomon nie naleje, a z samej słomy dynie czy ogórki nie urosną. Bakterie muszą słomę rozkładać, aby korzenie roślin mogły z substancji odżywczych skorzystać. Dlatego też wraz z wodą w kostki wsiąka nawóz od dżdżownic, nieco gnojówek z pokrzyw i żywokostu oraz herbatka kompostowa. Znakiem, że proces przebiega poprawnie jest podwyższona temperatura we wnętrzu kostek oraz zmiana ich koloru na zdecydowanie ciemniejszy.
Drugie zadanie to porządki na grządkach z zielonym nawozem. Obsiewałem je żytem ozimym, koniczyną, lub mieszanką tych dwóch. Zasadniczo większość tych grządek jest już obsadzona i obsiana, ale jeśli teraz nie zrobię z tym porządku, wszystko niebywale zarośnie i warzywa będą miały trudne warunki wzrostu. Ścinam więc zielony nawóz i od razu wykorzystuję na ściółkę na grządce, z której pochodzi. Korzenie zostają w glebie, a łodygi i liście trafiają pomiędzy młode warzywa. Jak na razie wszystko wydaje się iść po mojej myśli, warzywa wyglądają na zadowolone.
Podobają mi się te polikultury wiosenne - bób, cebule, sałaty, czosnki i truskawki, w różnorodnych konfiguracjach. Jedne, jak truskawki, pozostaną tu na lata, inne, jak sałaty czy bób, znikną niedługo, a ich miejsce zapełnią warzywa na zbiór jesienny. A jeśli poczuję, że nie mam co już z tą obfitością robić, to po prostu sypnę ziarnem - odrobina żyta ozimego, albo koniczynki, i niech sobie grządkę porasta kolejny zielony nawóz. Pamiętam, że patrzę na miejsce, gdzie do niedawna jeszcze absolutnie nic nie rosło, poza rachityczną trawką, mchem i porostami oraz że pod stopami mam kilka metrów piachu jakby z nadmorskiej wydmy rodem ...
Trzecie zadanie dotyczy "Parszywej Dwunastki", czyli nowych grządek wyniesionych. Do pełni szczęścia (poza warzywami) brakuje im podpór, po których będą się mogły piąć pomidory i inne wspaniałości. Biorę się więc do pracy i instaluję plastikowe siatki, sprawdzone już na innych grządkach. Wielokrotnie puryści oburzali się, że stosuję plastik, że w miejscu takim jak Ostoja powinienem korzystać z drewnianych tyczek z lasu, tudzież z bliżej niesprecyzowanych "naturalnych" tyczek (bambusów?), jednakże tu wierny jestem siatce, gdyż pierwsza taka, założona 6 lat temu, nadal służy. I posłuży pewnie jeszcze wiele lat, w odróżnieniu od "tyczek z lasu" żyjących w Ostoi góra dwa sezony. Leśna wilgotność, cień i ogólnie mikroklimat sprawiają, że naturalne tyczki są ekspresowo konsumowane przez grzyb i rozpadają się w proch.
Gdy tuż przed zmierzchem kończę instalację siatek, Parszywa Dwunastka wreszcie wygląda tak, jak miała wyglądać. Siateczki (od północy każdej grządki oczywiście) za kilka miesięcy tworzyć będą zielone ściany, całkowicie pokryte roślinnością. Wtedy też okaże się, czy ten element Ostoi dobrze się w nią wpisze, czy aby nie za gęsto grządki posadowiłem, jak wszystko to zafunkcjonuje. Tymczasem, nadchodzi historyczna chwila uzyskania pierwszego plonu z Parszywej Dwunastki, oto bowiem ruszyły ostro sałaty posadzone gdzieniegdzie tuż po napełnieniu grządek podłożem. Zasadniczo można by już zbierać listki, ale pozwolę im nieco podrosnąć. Przedpremierowo zbieram komosę białą, która masowo wyrasta z podłoża, a jest jak najbardziej jadalna.
Sałatę jak zwykle sieję w transzach, żeby nie zostać obdarzonym klęską obfitości, a raczej mieć stałe, niewielkie plony. Gdy więc jedna sałata zbliża się do terminu zbiorów, inne dopiero kiełkują, niejednokrotnie towarzyszą różnym kapustnym, które potrzebują zdecydowanie więcej czasu aby urosnąć, dojrzeć i dać plon. Zasadniczo nic z rodzaju Brassica nie rośnie dobrze w Ostoi, kapusty lubią zupełnie inne warunki glebowe i mikroklimaty. Jeżeli w grządkach Parszywej Dwunastki uda mi się uzyskać jakieś ciekawe plony tych roślin, to będzie to kolejny milowy krok w orce na ugorze.
I tak, po dniu od świtu do nocy uczciwie na świeżym powietrzu przepracowanym, stan gotowości bojowej niezbędny do sadzenia pomidorów, dyniowatych, ogórków i innych wspaniałości uroczyście mogę uznać za osiągnięty i zameldować wykonanie zadania. Teraz z czystym sumieniem mogę wracać do miasta, aby zająć się czekającymi tam rozsadami, a uwierzcie, jest się czym zajmować ....
U mnie sałata jak zwykle była rachityczna, po czym padła... nie mam na nią sposobu!
OdpowiedzUsuńZabijałem sałatę dawniej, podlewając zbyt obficie. Od kiedy przestałem, problemy zniknęły. Wciąż można ją siać ;)
UsuńCoś w tym jest ze salata nie lubi przelewania u mnie sucho z natury a salata się udaje. Sałaty sieję do początku lipca te ostatnie są do zbioru wrzesień i październik aż do mrozów .....te jesienne nie wybijają w kwiat bo juz dzień krótki i chłodno.
UsuńWszyscy w gotowości bojowej z rozsadami czekają na ocieplenie ale to już lada dzień. Wreszcie u nas ( okolice Radomia ) spadł deszcz drobny ale długi nawet taki bardzo cieszy po wiosennej suszy.
Jakie posiadasz warzywa wieloletnie? Chodzi o szczaw, rabarbar, cebula siedmiolatka, chrzan czy
OdpowiedzUsuńchrzan?
Tak, do tego wieloletnie szczypiory i czosnki, topinambur, łoboda, fasola bylinowa, yacon, zioła najróżniejsze, dzika rukola, skorzonera, szparagi, chobot bulwiasty, czosnek niedźwiedzi, komosa, rukiew wodna, funkie, lilie, strzałka wodna, marek kucmerka, tyle na szybko z pamięci.
UsuńNaprawdę śietnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń