sobota, 17 listopada 2018

Fotorelacja listopadowa

Aby tradycji stało się zadość, Ostoja i w listopadzie musi mieć swój choćby jeden wpis na blogu, choćby w formie krótkiej fotorelacji. Bez zwlekania więc - zaczynamy.

W pierwszej dekadzie listopada grządki Ostoi zielenią się głównie tam, gdzie posiałem nawóz zielony. Stara grządka całkowicie porośnięta koniczyną będzie tak trwać do wiosennego siewu.



Gdzieniegdzie wśród koniczyn kiełkują sałaty - samosiejki.









 Na tradycyjnych grządkach permakulturowych, pozostawionych samym sobie miesiąc temu, nadal rosną mizuny, mibuny i inne dalekowschodnie zieloności.
Pac-choi rośnie dziwnie, rozpłaszcza się po grządce, zapewne po to, aby łapać więcej ostatnich promieni Słońca.








Jarmuże i buraczki nadal w akcji, wyglądają dość malowniczo.









Podobnie opisywana wcześniej grządka stopy kwadratowej - cały czas plonuje. Ciekaw jestem, jak jarmuż zachowa się w zimie.








 Na nowych grządkach zielony nawóz dopiero niedawno zaczął wschodzić. Podoba mi się jak robi to żyto ozime, nie stroi fochów, tylko sobie ładnie rośnie.







A ponieważ Ostoja eksperymentami stoi, to na sąsiedniej nowej grządce wschodzi koniczyna biała. Czy to był zbytni optymizm siać ją tak późno? Przekonamy się wiosną.







Aby wyczerpująco temat zgłębić, nie mogło zabraknąć grządki obsianej mieszanką żyta z koniczyną, no i oczywiście grządki niczym nie obsianej. Wklejanie jej zdjęcia sobie daruję.








Ostatni pomidor koktailowy w dwudziestolitrowym pojemniku osiągnął pięć metrów wysokości, nadal kwitnie, a ponad setka owoców już na pewno nie zdąży dojrzeć.








Cały czas jednak coś z tego krzaka da się uszczknąć, jego żywot zakończy pierwszy nocny mróz.










Skoro jesteśmy przy pomidorach - krąg z siatki zbrojeniowej usytuowany poza podwórkiem napełniłem częściowo rok temu odpadkami, głównie opadłymi liśćmi, ale i resztkami z ogrodu i kuchni. Nie odwiedzałem go przez rok. Teraz, gdy chciałem dorzucić tegorocznych liści, zobaczyłem na siatce pomidory. Nasionko z odpadków musiało samo wykiełkować, krzak urosnąć, zakwitnąć, zaowocować i obumrzeć. A wszystko to, bez udziału ogrodnika. Pomidory okazały się jak najbardziej jadalne.


Na wydeptanych przez sezon, a nieużywanych od miesiąca ścieżkach w najstarszej części ogrodu odbija koniczyna.










Tak zwany Zapłotek, ogród "zewnętrzny" na piaszczystym ugorze, otrzymał na zimę kołderkę z liści. Poleżą tu do wczesnej wiosny. Pod grubą warstwą ściółki kryją się topinambury i ziemniaki - bo kto by tam sadził wiosną, skoro można w dniu zbiorów.

Jak na miejsce, któremu poświęciłem około ośmiu godzin w listopadzie, Ostoja trzyma się nieźle. Mam nadzieję, że może grudzień będzie łaskawszy, pozwoli spędzić więcej czasu na miejscu i podgonić robotę.





2 komentarze:

  1. Odnośnie jarmużu - ja kilka lat temu okryłam takowy ( nero di toscana) złożoną agrowłókniną. Jarmuż zimę przetrwał, a na wiosnę odpłacił za kołderkę zimową pięknym kwieciem i nasionkami :))). Mam jeszcze pytanie, może naiwne - a co z koniczyną, kiedy wiosną przyjdzie czas na siew warzyw i sadzenie? Pozdrawiam Zuza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest wiele możliwości - niektórzy przyorują/przekupują grządkę, ja tego nie robię. Dwa sposoby bez przekopywania: pierwszy to ściąć koniczynę i użyć jako ściółkę w miejscu gdzie rośnie, drugi to przygnieść ją na płasko do ziemi i sadzić pomiędzy. Ten drugi jest dobry dla roślin szybko rosnących. Pozdrawiam :)

      Usuń