środa, 6 września 2017

Niespodzianki

Wrzesień zaczął się w Ostoi tak pracowicie, że na pisanie brak czasu, ale jeśli teraz nie odnotuję, to myśl ulotna umknie. Bez dalszego więc ociągania się - do rzeczy.
O niespodziankach jest ten wpis, a pierwsza z nich to smak fioletowych ziemniaków. Kupiłem ich kilka rok temu. Posadziłem, a na jesieni nie zachwyciły smakiem. Postanowiłem dać im drugą szansę. Przechowałem sadzeniaki w torfie i posadziłem wiosną. Kilka, tradycyjnie już, pozostawiłem na zimę pod ściółką. Obie partie wykiełkowały, a teraz nadszedł czas degustacji. Ich wygląd po ugotowaniu jest dla mnie dosyć odstręczający, ale smak ... rewelacja! Co się więc stało, że smak się poprawił? Ano pewnie pierwsze pokolenie ostojowe jest lepiej przystosowane do warunków, a każde następne będzie jeszcze lepsze.

Wszyscy już wiedzą, że Ostoja pomidorem stoi. Kilka pomidorowych newsów musi więc się się i dziś pojawić. Pierwsza niespodzianka to jakość pomidorów z kostek słomy. Zarówno koktailowe, jak i większe, smakiem po prostu zniewalają. Goście Ostoi zawsze dostają je do skosztowania i zachwytom nie ma końca. Ja również nabieram wprawy, ucząc się co roku nowych trików. W tym roku po raz pierwszy przyciąłem końcówki pędów dużych pomidorów pierwszego września, po to, aby krzaki nie traciły już energii na wzrost, a wszystko szło w owoce. Po kilku dniach widzę, że to działa, owoce zaczynają szybciej dojrzewać, pomimo niesprzyjającej pogody.

No a wielkie pomidory? Rozpychają się totalnie, rozginając druty podpór! Ten gagatek będzie musiał być rozcięty, aby trafić na talerz. Przewiduję, że ważyć będzie ponad 70 deka. Jest takich więcej, a najpiękniejsze rosną na krzakach z sadzonek odpadowych, które żal mi było wyrzucić. Z braku miejsca na kostkach, zostały one osadzone w workach, ale miejsca na więcej worków też nie było. Powędrowały więc pod zachodnią ścianę domu, gdzie słońce jest dosłownie przez godzinę, ale za to pali mocno. W teorii, te pomidory nie miały prawa tak ładnie wyglądać. Tymczasem nie tylko że owoce piękne, ale mają i tą zaletę, że później niż inne dojrzewają, co wydłuża sezon. W przyszłym roku pod tą ścianę domu powędruje na pewno więcej pomidorów.

No a żeby mieć co sadzić, to zacząć trzeba od zebrania nasion. Zbieram więc pieczołowicie, opisując nasiona w torebeczkach i prowadząc selekcję. A to nasiona z owoców najwcześniejszych, a to z najładniejszych, po kilkanaście sztuk prima sort. Ale poza tym, zbieram po raz pierwszy masówkę - setki, jeśli nie tysiące nasion, jak leci. Robię to głównie przy sporządzaniu przecieru z pomidorów. Idzie to błyskawicznie. A po co mi tyle nasion? A po to, aby siać je wszędzie i spróbować dochować się samosiejek w leśnym ogrodzie. Tegoroczne "leśne pomidory", bez podlewania i opieki przeżyły, pora więc rozszerzyć ramy eksperymentu.

Skoro jesteśmy już w leśnym ogrodzie, to zobaczcie, co pnie się po młodej jabłonce. Poznajecie? Brawo, to fasola - a konkretnie moja ulubiona odmiana tyczna szparagowa, Goldmarie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wielkość tego strąka. Ma nieco ponad 35 centymetrów i jest to bez wątpienia największy strąk tej odmiany, jakiego się kiedykolwiek dochowałem w Ostoi. A fasola ta wyrasta z gęstwy innych roślin - koniczyn, fasoli karłowych, łubinów, żywokostów i pnie się po młodym drzewku ku słońcu. Nie wymagała opieki, nie była nawożona, podlana minimalnie w największe upały, a jednak dała taki strąk. Powstaje teraz dylemat, czy z jej nasion wyrosną rośliny dające równie duże strąki? Odpowiedź zapewne już za rok.

Pamiętacie urodlin, czyli słynny amerykański pawpaw? Najbardziej się obawiałem letnich upałów, bo jak już pisałem, najwięcej urodlinów ginie od nadmiaru słońca, a nie od zimowych mrozów. Moje wszystkie przeżyły, nieco nawet urosły, jesteśmy więc na dobrej drodze. A jak to się stało? Ano przeżyły dzięki temu, że rosły w gęstwie ... bobu, momentami wyższego od nich. Teraz, gdy bób zebrany ostatecznie, pocięty i zużyty na ściółkę, a ryzyka nadmiernej solaryzacji brak, urodliny mogą cieszyć oko swoją, pomimo bobowych zasłon, zbyt jednak jasną barwą. Im bowiem urodlin zdrowszy, tym ciemniejsza zieleń jego listowia. Podobno, bo nie mam z nimi innych doświadczeń, niż właśnie teraz nabywane. Mam nadzieję że teraz urodliny są bezpieczne do następnego lata, a czy je przed nim osłonić, zdecyduję na wiosnę.

Tam, gdzie jeszcze niedawno rosły fioletowe ziemniaki, czyli w skrzyni od palet, teraz już kiełkują jesienne rzodkiewki. Posadzone w dniu zbioru ziemniaków, na warstwie świeżego kompostu z odrobiną ściółki nie stroją żadnych fochów tak jak wiosenne, tylko po prostu wschodzą i rosną. To już drugie pokolenie rzodkiewek w Ostoi po lecie, albowiem zebrałem właśnie te z donic podsiąkowych. Żadnych niespodzianek - zdrowe, ładne i smaczne, normalnie nudy.  Polecam jesienną uprawę rzodkiewek, dużo mniej stresująca niż wiosenna, przynajmniej w Ostoi.

Niby żadna niespodzianka, ale co roku tak samo cieszy - chodzi o grzyby z podwórka Ostoi. Nie z lasu, z podwórka. Co roku wyrastają, z początku skromnie, jak na zdjęciu, im dalej w jesień, tym obficiej. Grzyby to jeden z powodów braku czasu, zbieram i marynuję w słoikach, smażę wielkie kanie, duszę i suszę, generalnie jest z tym sporo pracy, ale i sporo zadowolenia. Odkryciem tego roku jest potrawa przypadkowo skomponowana - kasza gryczana smażona z grzybami i cebulą, a w wersji wypas - takaż kaszanka. Gorąco polecam.

Wpis ten kończę fasolowym tipi, niewidocznym spod fasoli. Miało nic nie wyrosnąć, bo posiane zdecydowanie za późno. Miało wyschnąć, bo przyszły upały, a nie było podlewane. Teraz ma nie obrodzić, bo dopiero we wrześniu całe w kwiatach, ale jak to w Ostoi - pożyjemy, zobaczymy, a o efektach nie zapomnimy napisać. Fajne jest to, że życie w Ostoi jest tak pełne niespodzianek. Może i małych, może i niewielkiej rangi, ale suma ich cieszy tak, że warto poświęcać tu swój czas i energię, obserwując efekty. Jak tłumaczył bowiem Bill Mollison, permakultura to próba uczynienia naszego miejsca na Ziemi lepszym, i to właśnie się dzieje dzięki ostojowym niespodziankom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz