Ostatnio ktoś mnie zapytał, dlaczego, pomimo zaproszenia na Facebooku, nie pojawiłem się na wydarzeniu. Wydarzenie, jak zdecydowana większość wszystkich, miało oczywiście miejsce w weekend, a weekend jak wiadomo, jest czasem Ostoi. To tu mają miejsce wydarzenia wymagające mojej obecności. Tak jak w tym tygodniu, grubo po terminie przyszła dostawa krzewów, jagody kamczackiej i borówki amerykańskiej, tak pięknie się kurier z paczką obchodził, że roślinki z doniczek powypadały. O dziwo, niemal żadnych złamań i urazów, ale do sadzenia trzeba było przystąpić niezwłocznie.
Sąsiad pogłębił bajorko na łące, na granicy naszych działek. Maluczko, a pojawił się bóbr i z racji tego, że sąsiad drzew nie posiada, zaczął maltretować moje. Jak na razie zabrał się za dwie grube osiki, których już nie ma sensu próbować ratować, ani chybi zwalą się do sąsiadowego bajora. Bo bóbr to cwana bestia, potrafi podciąć drzewo tak, aby upadło, gdzie mu pasuje. Bóbr wygląda na młodzieniaszka, który założył pierwszą siedzibę, maluczko, a zaraz przygrucha sobie pannę i założą szczęśliwą bobrową rodzinę z wianuszkiem dziecisków. Biedne moje drzewa z jednej strony, z drugiej będzie sporo drewna bez pozwoleństw i ceregieli. Wydarzenie ambiwalentne - drewno potrzebne, ale drzew żal. A bobra tego akurat ciężko podejść, dwie dotychczasowe próby spełzły na niczym. Tak więc zamiast zdjęcia delikwenta, na razie jedynie jego dzieło.
Mówią październik, a jest listopad - bo liście lecą na potęgę. Jak już wielokroć pisałem, w kwestii materii organicznej "nie oddamy nawet guzika". Grabię więc i grabię, i pakuję w kompostownik. A ponieważ obecnie zdecydowana większość to liście klonu, które bardzo trudno i powoli się kompostują bez rozdrabniania, przerzucania i dodawania substancji bogatych w azot, to w ramach Ostojowych eksperymentów próbuję skompostować je metodą bokashi. Został mi woreczek startera kompostowego bokashi, który jest już przeterminowany (ale ledwie o kilka dni), przesypuję tym więc warstwy klonowych liści z lekką domieszką lipowych, oraz traw. Warstwy mocno ubijam, albowiem kompostowanie bokashi to proces beztlenowy, staram się więc aby pomiędzy liśćmi było jak najmniej powietrza. Jako efekt uboczny, więcej można wcisnąć do kompostownika. Jeśli ten eksperyment się powiedzie, będzie to z wielką korzyścią dla Ostoi - poprzednie liście klonu uległy całkowitemu rozłożeniu po trzech latach, tu mam nadzieję na ich rozkład do wiosny.
Odrobinkę ostatnio popadało i dzięki temu na wszystkich grządkach roi się od grzybów, grzybków i grzybeńków. Są przepiękne czerwone muchomory, są jakieś średniej wielkości grzyby blaszkowe bliżej mi nieznane, są malutkie grzybki z kapelusikami podobnymi do łysiczek (ale to nie one niestety), są grzybki jeszcze mniejsze lejkowate, a wystarczy rozgarnąć ściółkę aby przekonać się, że jest w niej po prostu biało - tak duża jest ilość grzybni w zdominowanej przez zrębki z drzew liściastych ściółce.
Wysypy grzybowe, jakichkolwiek gatunków, są wydarzeniami w dużej mierze zaplanowanymi - tak miało być, po to gleba została tak, a nie inaczej wyściółkowana. Jednakże, nie wszędzie grzyby są takie, jakie sobie wymarzyłem. W miejscu, gdzie poprzednio rosły pierścieniaki jadalne, i skąd grzybnię przeniosłem w kilka innych miejsc, w tym roku dominują inne gatunki. Pierścieniaka jadalnego nie ma ani jednego. Wygląda na to, że owocowaniem grzybów też kieruje swoista sukcesja - w tym roku te, w następnym inne, Po raz kolejny okazuje się, jak wiele racji jest w permakulturowej zasadzie "Obserwuj i współdziałaj", która uczy nas, że nasze koncepcje to jedno, a to co robi przyroda to drugie. Trzeba więc patrzyć uważnie na jej działania i dostosowywać się do nich, zamiast walczyć z nimi nieustannie.
Kiedyś pewnie przyjdzie ten dzień, że można będzie odpuścić. Wybrać się tu czy tam, na wydarzenie czy warsztaty, do kina czy na basen, na dłuższy wypad z noclegiem czy zgoła na pieszą lub rowerową wędrówkę. A na razie, gdy zmierzch i zdrowy rozsądek podpowiadają, że pora skończyć pracę na dziś, pozostaje pogapić się w ogień w piecu, przemyśleć dzień dzisiejszy, i pomyśleć o tym, co zrobić jutro. Myśli spowalniają, piec promieniuje, za oknem ciemno choć oko wykol, a leciutki deszczyk szemrze po dachu i sączy rynnami senną kołysankę. Na dach szopy wiatr strącił gałąź z łomotem i gdy już zapadam w sen, uśmiecham się do myśli, że było to największe wydarzenie tego wieczoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz