niedziela, 25 lutego 2024

Przygotowania do wiosny

Nie pamiętam tak ciepłego lutego - w ostatni weekend temperatura w słońcu w Ostoi przekroczyła 25 stopni. W Warszawie, eksperymentalne ostre papryczki grzały się na tarasie od ósmej do piętnastej, co jest całkowitym ewenementem. Towarzyszyły im oczywiście pierwsze rozsady zimnolubne - testowy wysiew rzodkiewek, szczypiorów i bobu. Siewy te na razie mają za zadanie sprawdzić siłę kiełkowania nasion, ale patrząc na pogodę maluczko, a trzeba się będzie brać na serio za siewy. Obawiam się jednakże, że o ile teraz pieści nas ciepła anomalia, to za moment walnie nas solidnie po karku anomalia zimna. Nie chcę niczego wykrakać, ale jak na to wszystko patrzę, to szykowałbym się na przymrozki w ... czerwcu.

Ostatnio dosyć ładnie padało. Wiosną poziom wód gruntowych podnosi się, powstają kałuże i rozlewiska. Woda stoi na polach, łąkach i w rowach, podnosi się na bagnach i mokradłach. Wykorzystują to coraz rzadsze płazy, których w Polsce jest zaledwie 19 gatunków -  salamandra, 4 traszki, 2 kumaki, grzebiuszka, 3 ropuchy, 2 rzekotki oraz 6 żab. To dla płazów powiększam ten obszar, połączony ze stawem, ale całkowicie niedostępny dla ryb. Niedługo poziom wody podniesie się tu na tyle, że znikną suche trawy, a wszędzie rozlegać się będzie żabi chór. Pojawią się również jak co roku traszki. Kaczki jak co roku, testują staw pod kątem zakładania gniazd, ale to nie warszawskie kaczki parkowe - moja obecność skutecznie je zniechęca.

Widomą oznaką zbliżającego się nowego sezonu ogrodniczego są nowe kostki słomy na podwórku, w których jak co roku rosnąć będą pomidory, cukinie i dynie. Wszystkie stare kostki zostały zużyte na ściółkę, zarówno na grządkach podwórkowych, jak i na Zapłotku. Zakończyłem tam też eksperyment z uprawą na agrowłókninie, obserwując z roku na rok pogarszającą się jakość gleby pod nią. Zapewne po jej zdjęciu ziemia odetchnęła z ulgą, teraz do maja odpoczywać będzie pod kołderką ze słomy, aby w tym roku gościć dynie, kukurydzę i nieco fasoli, ale to nie będą żadne "Trzy Siostry", choć pozornie mogłoby na to wyglądać. Fasole będą prowadzone na tyczkach ustawionych w tipi, kukurydza tworzyć będzie osobny blok, a dynie wypełnią pozostałe miejsce, a gdy go zabraknie, zapewne same przez płot wyjdą jak co roku poza Zapłotek.

Pszczoły, odpukać, przezimowały dobrze, w słoneczny dzień działają już całkiem ostro, nosząc pyłek głównie z leszczyny. Powoli pojawiać się zaczęły krokusy, ale potrzebują jeszcze nieco ciepła do pełni kwitnienia. Moment, kiedy otwierają kwiaty, a w każdym dosłownie z nich brzęczy od trzech do pięciu nawet pszczół jest jednym z najbardziej radosnych wiosennych momentów. Coraz więcej pokazuje się wierzbowych bazi, przyszła też pora aby ściąć miskanty, ścięty urobek ułożyć na plandece i przewlec do alei w pobliskim leśnym ogrodzie, gdzie posłuży on za ściółkę dla ziemniaków. Wykonuję też minimalne cięcia drzewek i krzewów, 90% z nich to przycinanie robinii, karagan i miechunek, czyli drzew i krzewów wspomagających. Co zetnę, rzucam pod sąsiednie drzewka owocowe.

Kończę również wymianę nasion, tym razem ostatnie przesyłki lecą do znajomych w różnych częściach świata. Wymiany te są dla mnie głownie formą podtrzymania kontaktów, nasion bowiem, w szerokiej gamie gatunków i odmian, mam wystarczającą ilość dla kilku tuzinów ogrodników. Zawsze jednak cieszę się ze wszystkiego, co od znajomych dostanę i chętnie wypróbowuję nowości, których w tym roku szykuje się kilka. Na razie jednak porządkuję bank nasion, testuję kiełkowanie, planuję co i kiedy wysiać, powstrzymując się, aby nie zrobić tego, jak zwykle, za wcześnie.

Siedlisko jednakże to nie tylko ogród, rośliny i uprawy, ale cała masa prac porządkowych, naprawczych, rozmaitych. Powoli zaczynam uruchamiać system zbioru deszczówki, licząc że jednak długotrwałych mrozów już nie będzie. Lada moment trzeba będzie zacząć wiosenne porządki w domu, piwnicy, szopie, oczyścić rynny, naprawić przeciekający dach sławojki, wymienić uszkodzone sztachetki w płocie ... Mówi się, że w życiu jedyne pewne rzeczy to śmierć i podatki, ja bym do tego dodał robotę, która się nigdy nie kończy.

niedziela, 21 stycznia 2024

Przyszła zima

 

Początkowo nic tego nie zapowiadało, o poranku zacząłem uprzątać kolejną grządkę, zbierając pieczołowicie resztki miniaturowych marchewek. Zebrałem ściółkę do wiaderka, poobcinałem powiędłą jż nać aby dać ją na kompost, a z kompostownika przyniosłem pół wiaderka towaru, aby podsypać nim grządkę. Zdecydowałem, że na tak przygotowanej grządce posieję znowu marchew, ale inną odmianę, sprawdziłem więc jeszcze czy głębsze warstwy grządki nie są zbite, oraz lekko wszystko podlałem, gdyż grządka ewidentnie była za sucha. Suche podłoże o tej porze roku - toż to jakiś żart, taki smutny bardziej. 

Zostawiłem grządkę w spokoju, aby woda wsiąkła i udałe się do piwnicy, gdzie spoczywa mój bank nasion. Zacząłem szukać najpierw pojemnika z nasionami marchwi, a następnie w tym pojemniku torebeczki z nasionami marchwi Chantenay, którą zamierzałem posiać. Zajęło mi to około kwadransa, a gdy miałem zamiar powrócić do grządki, oczom moim ukazał się taki oto widok - wszystko w śniegu. Biały puch sypał równo z nieba  osiadał na wszystkim. Przez moment zastanawiałem się, czy nie zrezygnować, ale nie wolno poddawać się tak łatwo. Wróciłem po jakieś nakrycie głowy, a torebkę z nasionami schowałem do kieszeni, aby nie przemokła. Rychło wziąłem się do pracy.

Zawsze wierzę głęboko w to, że lepiej jest włożyć w coś dużo pracy na początku po to, aby później mieć luz. Tak samo jest z siewem marchwi. Aby nie było konieczności jakichkolwiek przerywek, sieję marchew według szablonu, w układzie 4 x 4, w kwadracie 30 x 30 cm. Daje mi to 150 otworków, w które trzeba wrzucić 150 drobnych nasionek. W sam raz robota dla moich niedelikatnych i zmarzniętych paluchów, ale nikt nie mówił, że będzie lekko. A tak naprawdę, to idzie to szybko, pewnie kwestia wprawy, bo robię tak od lat. Otworków już na szczęście nie trzeba zasypywać, opady zrobią to za mnie.

Po siewie posypuję więc tylko grządkę delikatnie ściółką, tak, aby młode marchewki nie miały problemu z wyłonieniem się z pod niej, ale jednocześnie aby jak najmniej gołej ziemi, czy też w tym dniu "gołego śniegu" było widać. Bardzo mnie ten śnieg w ostatecznym rozrachunku cieszy, bo stopi się pod ściółką i wilgoć jaką zapewni pozostanie w okolicy nasion na długie zimowe dni, noce i wieczory. Oczywiście, nic się teraz nie będzie działo z nasionami, poniżej czterech stopni na plusie w gruncie marchew nie przejawia żadnej chęci do kiełkowania, a mam przeczucie graniczące z pewnością, że idą mrozy.

Praca poszła szybko i niewiele chwil później mogłem już przykryć grządkę agrowłókniną. Teraz pozostaje już tylko ... zapomnieć o niej do wiosny. Nic, ale to nic nie ma tu do roboty. Wiosną z kolei, trzeba będzie ocenić czy kiełkowanie marchwi jest zadowalające, bo wiadomo - marchew jest kapryśna. Co prawda w siewach zimowych jej kapryśność maleje, ale może się zdarzyć, że wykiełkuje w kratkę - wtedy trzeba będzie zrobić dosiewkę. Może się też zdarzyć, że nie wykiełkuje nic, wtedy nie ma co płakać, tylko trzeba czymś obsiać, i kwita. Z reguły jednak jest tak, że grządka wiosną pięknie się zieleni, raz na jakiś czas się ją podleje i to wszystko, aż do zbiorów.

Śnieg ten nie utrzymał się długo, udało mi się więc wyzbierać do końca marchewki z moich eksperymentów. Na ostatniej grządce rezultat okazał się zadziwiający. Wszędzie indziej dwie odmiany marchwi - Oxheart i Parmex rosły w miarę podobnie, a tu, Oxheart zdecydowanie udała się lepiej. Takie sytuacje sprawiają, że ogrodnik nigdy nie ma czasu na nudę i funkcjonuje w stanie ciągłego zadziwenia. Rzutem na taśmę pozbierałem jeszcze jarmuż i szpinak, nieco szczypiorków i cebulowej naci, a następnie zabrałem się za kontrolę plonów przechowywanych w piwnicy - głównie ziemniaków i jakonów, aby upewnić się, że nic się nie psuje. 

Z banku nasion przy okazji pobytu w piwnicy wygrzebałem pudełko z nasionami super ostrych papryk i postanowiłem, że pora wykonać siewy testowe. Chcę upewnić się, że gdy przyjdzie pora na prawdziwe siewy, czyli w okolicy Walentynek, będę dysponował dobrze rokującymi nasionami. Ale przecież wy wiecie, że to tylko pretekst ... chodzi o to, aby sobie coś, cokolwiek posiać, i patrzyć jak rośnie. A jak nie urośnie, nie szkodzi, grunt aby się coś działo. Tak naprawdę, główne siewy papryk zaczynam około 15 marca, w Walentynki tylko te najbardziej problemowe, nudno by więc było i pusto, gdyby tak nic, ale to nic do tego czasu nie rosło.

Równolegle, zjadamy dynie, które się w tym roku doskonale przechowują. A gdy zjadamy, to zbieram z nich nasiona, suszę i następnie selekcjonuję, konfekcjonuję, przygotowuję tak, aby wszystko było gotowe na początek maja, kiedy to z tych nasion zrobię użytek. To znak widomy, że przyszła zima, wreszcie jest czas się tym zająć. W kolejce czekają fasole i kukurydze, całe szczęście że pomidory i papryki zrobione były w całości jeszcze w ubiegłym roku. Wszystkie pomniejsze zbiory nasion też już pokończone, posegregowane, popakowane, koniec jednak nastąpi dopiero wtedy, gdy zjemy ostatnią dynie, a wszystko wskazuje na to, że nie nastąpi to prędko.

Kolejne dni przyniosły solidny mróz, który wreszcie pozwolił mi wejść na staw. Gdzieniegdzie na jego brzegach, gdzie tuż po zakończeniu robót ziemnych rozsypałem nieco nasion czarnej olchy, porosły już drzewka ponad trzymetrowej wysokości. W płytkiej części stawu pozwalam im rosnąć na skraju wody i lądu, ale w głębokiej wykorzystuję pokrywę lodową aby dojść do nich, ściąć równo z lodem, pozostawiając bryłę korzeniową z malutkim fragmentem pnia. Mam nadzieję, że zaczną funkcjonować jako mini lasek odroślowy, z którego pozyskiwać będę kijki olchowe na podpórki i tyczki w ogrodzie. Wszystkie ścięte drzewka w bardzo łatwy sposób i na skróty przetransportowałem po lodzie i ułożyłem w stertę, pozyskaniem plonu kijków zajmę się, gdy czas pozwoli.

Tymczasem, odbyłem pierwszy wieczorny styczniowy spacer i strzeliłem pierwszą styczniową fotkę chowającego się słonka. Maluczko, a więcej słonka ujrzymy, dni niedługo zaczną się robić coraz dłuższe i może więcej tematów pojawi się wartych tego, aby je opisać. Tymczasem kończę, bo kot domaga się mojej uwagi, a wiadomo - koty to dranie, nie wiadomo co takiemu strzeli do głowy, gdy się nie zaspakaja jego zachcianek ... Oczywiście żartuję, kot śpi na moich nogach i mruczy donośnie, ale zaraz się może obudzić, więc ... trzeba uważać ;) 

piątek, 22 grudnia 2023

Lekcje roku 2023

Jak nakazuje tradycja tego bloga, pora na ostatni wpis, zawierający lekcje roku 2023. Był to rok rekordowo niesprzyjający bytności w siedlisku, od powstania tego bloga, przez dekadę, nie było roku w którym spędziłem w siedlisku mniej czasu, nie było też takiego, w którym zrobiłbym niej. Siedlisko przeszło w mijającym roku wiele crash testów polegających na pozostawieniu wszystkiego bez opieki, nagłych wyjazdów i zawalania terminów. Pomimo to, dzielnie żywiło nie tylko mnie i najbliższą rodzinę, ale nadmiaru starczyło też dla innych. Nauka z tego jest taka, że dobrą strategią było wszystko robić tak, aby mogło "samo rosnąć" wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Szczęśliwie, krzewy rosną, kolejne drzewa wchodzą w owocowanie, ryby nie narzekają, a warzywnik też daje radę z reguły, choć mogłoby być lepiej. Nie sposób jednak narzekać, gdy patrzy się teraz, w końcu roku na zgromadzone na zimę plony, na przetwory, na całą zawartość piwnicy i spiżarni - pewnym jest, że tej zimy głód nam nie grozi.

Ogromnej lekcji w odchodzącym roku udzieliła mi pogoda. Dwa zjawiska pokazały, że trzeba się z pogodą bardziej liczyć, a także potwierdziły to, o czym piszę od lat, że pogoda się radykalizuje. Pierwszym zjawiskiem był silny przymrozek w pierwszej dekadzie czerwca, który poczynił spustoszenie wśród dyń w ogrodzie upraw głównych. Drugim zjawiskiem był katastrofalny brak opadów, który sprawił, że po raz pierwszy w historii, zbiorniki wody deszczowej ani razu się nie przepełniły, a przez większą część roku nie było dość deszczówki do podlewania ogrodu. W niepodlewanym leśnym ogrodzie usychać zaczęły leszczyny. Żywokosty ledwo zipały, a maliny usychały stojąc. Miało to oczywiście wszystko wpływ na zbiory, ale jak już napisałem, nie sprawiło, że chodziliśmy głodni. Pomogło za to pomidorom i pozwoliło ograniczyć wszechobecną w ostatnich latach zarazę ziemniaczaną do niewiele znaczącego poziomu.

Ograniczanie zarazy ziemniaczanej w tak trudnej okolicy i mikroklimacie jest lekcją, którą odrabiam od lat, a w mijającym roku udało się to zrobić naprawdę skutecznie. Krzaki ostatecznie ubił dopiero pierwszy jesienny przymrozek. Przez cały sezon musiałem usunąć przed zbiorami wyłącznie jeden krzak, którego nie warto było ratować. Trzy inne dały mały plon i później zostały usunięte. Pozostałe rośliny udało się uratować, aż do 10 października. Pod chmurką, w lesie i przez większą część dnia w cieniu, bez chemii, wyłącznie z naturalnymi preparatami prewencyjnymi i leczniczymi. Jeżeli więc ktoś Ci mówi, że z zarazą ziemniaczaną wygrać się nie da bez chemii albo wcale - zapraszam na moją lekcję, dobrze w tym roku odrobioną.

W mijającym roku silnie potwierdziła się złota myśl twórcy permakultury, Billa Mollisona, że każdy nadmiar, na przykład plonów, niezagospodarowany staje się odpadem, albo przysparza zbędnej pracy. Z jednej strony bowiem nie byłem w stanie pewnych plonów zebrać i zagospodarować z uwagi na nieobecności, z drugiej niektórych plonów po prostu była obfitość większa, niż potrzebujemy. Dlatego też rok ten nauczył mnie, że zeszłoroczna ilość posadzonego szpinaku była wystarczająca  nie należało jej zwiększać, że nie ma potrzeby powiększać pasieki, że niekoniecznie muszę uprawiać cztery odmiany ziemniaków i że jakony zebrane w 2022, jemy nadal gdy piszę te słowa, a przecież już w piwniczce czekają jakony zebrane w 2023. Piętrzą się stosy zebranych nasion, a liczba odmian pomidorów, papryk i dyń przyprawia o zawrót głowy. Muszę zapamiętać tą lekcję - zanim coś posadzę, posieję, powiększę, zbiorę, powinienem się trzy razy zastanowić, czy na pewno jest to rozsądne i potrzebne.

Czasami jednak udaje mi się wprowadzić coś nowego, co okazuje się warte zachodu i co ważne, dopisania na stałe do listy rozwiązań, jakie Ostoja ma w swoim repertuarze. Przypadek sprawił, że w tym roku trafiła w moje ręce spora liczba dwudziestolitrowych, białych wiaderek, otrzymanych z cukierni. Z atestem do żywności, po oleju kokosowym. Każdy, kto gospodaruje na wsi wie, że wiader w siedlisku nigdy dość, ale tym razem naprawdę miałem o jakieś dziesięć za dużo. Postanowiłem więc spróbować uprawy w tych wiaderkach - zarówno w Ostoi, jak i na warszawskim tarasie. Najwcześniejsze ziemniaki oraz miniaturowe, krzaczaste dynie piżmowe posłużyły za doświadczalne króliki. Okazało się, że ten sposób uprawy jest bardzo efektywny, a plony z wiaderek zadowalające. Nauczyłem się również, że ziemniaki w wiadrze niemal nie wymagały podlewania, w odróżnieniu od dyń, które chłonęły wodę jak gąbka i bez podlewania nie dałyby plonu. Uprawę wiaderkową planuję nie tylko powtórzyć, ale także powiększyć.

Dziś, 22 grudnia o godzinie 4.27, zaczęła się astronomiczna zima. W ten dzień Przesilenia Zimowego, trwający tutaj zaledwie 7 godzin i 42 minuty, żegnam odchodzący rok i z nadzieją patrzę w nowy. Wraz z wydłużającym się od jutra dniem, życzę sobie dłuższych chwil w Ostoi, a wszystkim, którzy czytają tego bloga życzę Szczodrych Godów, Wesołych Świąt i wszystkiego, co najlepsze w 2024.


niedziela, 26 listopada 2023

Na osłodę

Listopad okazał się bardzo trudnym miesiącem, w którym jedynie minimalną ilość czasu byłem w stanie poświęcić Ostoi. Z jednej strony jednak przypominały mi o niej ozdobne dynie przywiezione do miasta po pierwszym przymrozku, z drugiej niecierpiące zwłoki sprawy, które trzeba było załatwić, rzeczy o które trzeba było zadbać, prace, które należało wykonać. Każda krótka, kilkugodzinna wizyta w Ostoi była więc bardzo intensywna, wypełniona po brzegi pracą, a przez to dająca poczucie dobrze wykorzystanego czasu. Rzutem na taśmę udało się przygotować do zimy.

Jak co roku jedno z ważniejszych zadań polega na zabezpieczeniu tych roślin, które na zewnątrz nie przezimują. W tym roku najbardziej spektakularną rośliną tego typu były dzikie ziemniaki, od doktora Szymańskiego, rodem z Meksyku (ziemniaki, nie doktor). Ziemniak Cimatli po polsku nazywa się chyba psianką sercolistną lub ziemniakiem sercolistnym, ale nie ma o nim zbyt wielu  informacji. Bulwki otrzymane od dr Szymańskiego posadziłem wiosną w pięćdziesięciolitrowym worku uprawowym, a teraz zebrałem całą masę mikroskopijnych ziemniaczków. Są one wielkości ziarna grochu, czasami małej fasolki. Są ich za to setki. Bulwki te są jadalne i były uprawiane w tym celu w Meksyku przez stulecia. Ziemniak ten jest całkowicie odporny na zarazę ziemniaczaną i inne częste choroby naszego poczciwego ziemniaka, dlatego wart jest zainteresowania.

Jak co roku w listopadzie, nadszedł też Dzień Liścia -  jedyny dzień, kiedy grabię liście przed chatką i zanoszę je do ogrodu upraw głównych. Tam pełnią rolę ściółki, nawozu i zatrzymywania wody, jak również całkowicie eliminują chwasty. Jest to jedyny zabieg przygotowawczy do następnego sezonu w tym ogródku. Tu, gdzie dziś ułożyłem liście, posadzę cukinie, dynie, kukurydzę, pomidory, fasole itp. w maju 2024. Reszta tego ogródka zostanie zaściółkowana słomą z kostek uprawowych. Zakończę też chyba swój eksperyment z czarną agrotkaniną którą dla porównania wyściółkowana była jedna piąta tego ogródka - okazało się, że o ile tam gdzie ściółką są liście lub słoma żyzność się utrzymuje lub rośnie, to pod agrotkaniną żyzność maleje. A że nie chce mi się podlewać gnojówkami czy w inny sposób nawozić, chyba zdejmę ten materiał i zastąpię słomą.

Leśny ogród z jednej strony prosi się o nieco uwagi i pracy, z drugiej w sumie nic by się nie stało, gdybym do niego nie zajrzał do wiosny. No ale zajrzałem. Ktoś prosił o moje niezwykle inwazyjne maliny, poszedłem więc uzbrojony w grube rękawice i dosłownie ze ścieżek wyrwałem kilkadziesiąt egzemplarzy. Gdybym się do tego przyłożył, pewnie byłoby kilkaset. Przy okazji, zobaczyłem, że przegapiłem owoce pigwy. Posadzona dwa lata temu w leśnym ogrodzie pigwa dała trzy owoce w pierwszym roku i kilkanaście w obecnym. Co przyniesie przyszły rok? Czy będziemy totalnie "zapigwowani? Na szczęście sok z tych zapomnianych owoców smakuje obłędnie i teraz od czasu do czasu słodzimy sobie nim herbatę.

Tuż obok, na granicy z Isengardem, czyli sąsiednią działką, rośnie miskant olbrzymi. Pisałem już o nim, ale przypomnę, że jest to kępowa krzyżówka miskanta chińskiego z cukrowym, która bardzo wolno rozrasta się na boki, dzięki czemu nie działa na nerwy sąsiada. Najlepiej ścinać go (miskant, nie sąsiada) późną zimą lub wczesną wiosną, ale taki miskant, gdy spadnie na niego śnieg, zawala skutecznie ogrodzenie z elektrycznego pastucha. Dlatego krakowskim targiem - jedna czwarta objętości miskanta, która mogłaby się zwalić na pastucha została ścięta teraz, a trzy czwarte zetnę pewnie w lutym. Cały pozyskany materiał wyściółkuje aleję w leśnym ogrodzie tuż obok, a w kwietniu posadzę w nim ziemniaki ... Jak zawsze, w Ostoi codziennie rozkminia się dylematy i podejmuje decyzje, dzięki czemu nie ma czasu na nudę i głupie pomysły ... no z tymi pomysłami to przesadzam, ale wiecie o co chodzi.

Jak zawsze, pomimo rozkmin i planowania, nie wszystko i nie zawsze idzie zgodnie z planem. Ta dynia myśli że jest wiosna i dosłownie eksploduje kiełkami. Oczywiście, cenie sobie szybki wzrost, ale nie w dyniach przeznaczonych do przechowywania. Samoczynna selekcja i dyskwalifikacja - nasion tej dyni na pewno już nie zbiorę i nie wysieję. Kilka innych natomiast zaskoczyło smakiem. Wydają się być słodsze niż w zeszłym roku, pomimo bardzo trudnego i w sumie nieudanego sezonu. Z tych nasiona oczywiście wysieję i zobaczymy, jak spiszą się w kolejnym roku. Myślę, że nasionami dyń zebranych w ciągu ostatnich lat mógłbym obsiać z hektar lub lepiej, pora chyba co starsze zacząć prażyć w piekarniku i spożywać, póki jeszcze w miarę świeże.

Pomimo tego, że zdecydowaną większość warzyw uprawiam z własnych nasion, zdarza mi się pod wpływem impulsu coś sobie zakupić, na osłodę szarych dni i z myślą o wiośnie. Tym razem padło na Kalendarz Adwentowy - w każdym okienku, zamiast czekoladki, nasiona jakiegoś warzywa ... Nasiona bio, ciekawe odmiany których jeszcze nie mam, ładne, estetyczne opakowanie - chyba było warto. I tak moi mili, głowy do góry - czas szybko leci, za jakieś sto dni znowu będziemy siać pomidory!


niedziela, 15 października 2023

Pocałunek śmierci

 

Tegoroczna jesień okazała się łaskawsza niż zeszłoroczna i "pocałunek śmierci" w postaci solidnego przymrozka zawitał do Ostoi dopiero dziesiątego października. Dzięki temu były i październikowe pomidory, i cukinie, i zieloności, i jadalne kwiatki. Z uwagi na koszmarną suszę bardzo niewiele było grzybów leśnych, ale wystarczyło aby posmakować. Pierwsza noc z solidnym przymrozkiem zmienia niemal wszystko - "przestawia wajchę" z trybu letniego, na zimowy, sprawia, że zmienia się struktura plonów czy zakres prac, ale jednego nie zmienia - w permakulturowym siedlisku zawsze jest multum pracy do wykonania, szczególnie wtedy, gdy ktoś w takiej pracy odnajduje głębszy sens i po prostu, po ludzku, ją lubi. Nie bez kozery moja lista rzeczy do zrobienia z roku na rok nie tylko nie maleje, ale wręcz rozrasta się, jak jakiś perz czy inny topinambur.

Pocałunek śmierci sprawia, że dosłownie z dnia na dzień zaczyna opadać więcej liści, a ilość materii organicznej jaką można podebrać z warzywników gwałtownie rośnie. Można zacząć sprzątać zmrożone pędy pomidorów, cukinii czy dyń, ale co najważniejsze przejazd elektryczną kosiarką po podwórku pod lipą dostarcza mieszanki trawy i liści idealnej na kompost. Jest to czas, kiedy kompostuję na gorąco napełniając moje leśne kompostowniki po brzegi. Część kompostu trafi na grządki jeszcze w tym roku, w miarę jak będą się opróżniać. Reszta zostanie dołożona wiosną, przed siewami lub sadzeniem. Przeciętnie, od dwóch do pięciu centymetrów najlepszego kompostu wystarcza, aby zapewnić warzywom żyzność na cały przyszły rok, bez dodatkowego nawożenia.

Pocałunek śmierci zmroził nadziemne części jakonów, przystąpiłem więc do zbiorów. Wykopanych kłączy i bulw uzbierała się niemal taczka, nieco mniej niż by być mogło, gdybym jakony podlewał. Nie wiem który już raz to piszę, że to przez tegoroczną suszę. O ile wiele lat temu głównym problemem Ostoi był brak żyzności i szczery piach, o tyle teraz jest nim brak wody. Ten sezon był pierwszym w historii Ostoi kiedy to zbiorniki deszczówki ani razu się nie przepełniły, a przez kilka tygodni poziom deszczówki w zbiornikach wynosił zero. Podlewanie ograniczyłem już nawet nie do minimum, ale do ratowania tych roślin, które padały, a w leśnym ogrodzie, gdzie podlewanie nie wchodzi w grę, usychać zaczęły nawet pokrzywy i maliny, co świadczy o tym, jak trudny pod względem wody był to sezon. W mojej opinii, może być jedynie gorzej, dlatego mam zamiar do następnego sezonu całkowicie przerobić instalację do nawadniania i mieć ją w gotowości, bo kolejnego roku biegania z konewką od jednego wysychającego pomidora do drugiej schnącej cukinii to ja nie przeżyję.

Tymczasem jednak na grządkach gdzie rósł jakon od razu posadziłem szpinak z rozsady, ale zanim w ogóle mogłem to zrobić, zmuszony byłem robić co? Tak, podlewać! Podłoże było bowiem całkowicie hydrofobowe, czyli woda spływała po nim jak po przysłowiowej kaczce. Wielokrotnie, powolutku, nawilżałem je wodą z konewki, aż woda zaczęła wsiąkać. Nie sposób jednakże sprawić, aby przywrócić właściwą wilgotność na całej wysokości grządki, sprawić to mogą jedynie jesienne, mżawki, kapuśniaczki, deszcze i szarugi, na które bardzo liczę. Jeżeli nie przyjdą, przyszły sezon będzie bardzo trudny, bo podobna sytuacja jest niestety u mnie wszędzie. Być może w przyszłym sezonie pocałunkiem śmierci nazywać będzie trzeba suszę, a nie mróz? Oby nie.

W coraz dłuższe wieczory, gdy światło dnia zanika coraz wcześniej, można się zająć łuskaniem fasoli, suszeniem kolb kukurydzy i ostatnich ziół, kondycjonowaniem dyń aby przechowały się jak najdłużej oraz butelkowaniem wina z kwiatów czarnego bzu, które już od dziesięciu lat jest sztandarowym produktem Ostoi. W tym czasie produkcja wzrosła z dziesięciu do 55 butelek rocznie, znacznie lepszy wynik niż wzrost polskiego PKB. Śmiało mogę rzec, że czas zainwestowany w wino skutecznie przeciwdziała inflacji. Oczywiście są to żarty, bo jak zwykle, niczego nie sprzedaję i niczego nie rozpatruję w kategoriach pieniądza i zysku. Wiem jednak, że każda sekunda poświęcona na produkcję tego trunku "się opłaca".

Przysłowiowym rzutem na taśmę zebrałem ostatnie miechunki ze zmarzniętych krzaków, połączyłem z niezwykle ostrymi papryczkami i w efekcie uzyskałem oszałamiająco ostry sos Salsa Verde, jakiego jeszcze do tej pory nie miałem. To efekt papryczki o nazwie Seven Pots, czyli Siedem Garnków, bo na tyle podobno jedna taka wystarcza. U mnie poszła ona do litra sosu, można więc być może nazwać ten sos "Pocałunek Śmierci"? Nie sądzę jednak, aby była to nazwa ponętna kulinarnie. Z drugiej strony, jedno z najlepszych europejskich piw to belgijska "Mort Subite", czyli "Nagła Śmierć", więc dlaczego nie?

sobota, 23 września 2023

Święto plonów

 

Gdy Równonoc Jesienna przerzuca kartkę w kalendarzu, bezlitośnie informując nas że skończyło się lato, nadchodzi Święto Plonów. Dobra z ogrodu płyną obfitym strumieniem do kuchni i spiżarni, kończą się jednak te letnie, do bezpośredniego spożycia, a przybywa tych, które żywić będą w zimie. Astrologicznie wchodzimy w znak Wagi, a waga i kaliber plonów rośnie - apetyczne, drobne krągłości pomidorów zaczynają zastępować pełne, obfite kształty dyń  (tak, tak - beznadziejny żart). Pierwszy dzień jesieni to tradycyjnie czas przełomu. Z jednej strony refleksji nad mijającym sezonem i podziękowań Matce Naturze za wszystko, czym nas obdarzyła (no może z wyjątkiem zarazy ziemniaczanej), z drugiej to czas kiedy zaczyna się myślenie i planowanie przyszłego sezonu.

Przyszły sezon zaczyna się bowiem teraz - od tego, jak przygotujemy grządki jesienią, zależy to, jakie będzie nasze przyszłoroczne święto plonów. Jest to dla mnie czas intensywnego kompostowania, bo właśnie teraz ilość materii organicznej jaką pozyskuję z warzywników jest największa, z drugiej strony to czas korzystania ze sporządzonego dawniej kompostu, do zasilenia wszystkich grządek na których lato się kończy. Na pierwszy ogień zawsze idą te, gdzie sadzić lub siać coś będę jeszcze tej jesieni. W kolejce już czeka czosnek, który wbrew powszechnym opiniom można już sadzić teraz, od pierwszego dnia jesieni, ale ja zwykle czekam z tym do około 10 października. Teraz już jednak przygotowuję mu grządki - zarówno te, gdzie będzie rósł wspólnie z truskawkami, jak i osobną grządkę dla niego. Nie wolno bowiem wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka. Cztery grządki truskawkowe i jedna osobna, łącznie pięć metrów kwadratowych, przyjmie nieco ponad sto ząbków czosnku, co w efekcie ma dać 100 główek w lipcu 2024. Taki jest plan, z drobnymi modyfikacjami powtarzany od lat. Od lat nie kupujemy czosnku, plan więc chyba działa.

Płyną też plony ze stawu, ale tak się jakoś porobiło, że coraz mniejszą mam chęć je pozyskiwać i spożywać, a coraz większą aby obserwować i cieszyć się tym co w stawie piszczy. Robię więc głównie odłowy selekcyjne, w trakcie których siedem razy oglądam każdą rybkę, zanim ją zakwalifikuję do gara. Te o najlepszych cechach budowy, bo o charakterze mówić trudno, trafiają z powrotem do stawu, aby tam żyć i się rozmnażać. Przydaje mi się tu wiedza ichtiologiczna z prehistorycznej przeszłości, którą jak z dna przepastnego wora usiłuję wydobyć i wykorzystać. Efekty trzeba powiedzieć są - ryby są zdrowiutkie, tłuściutkie, w świetnej kondycji i nie jest ich za dużo, czegóż chcieć więcej? Może jedynie tego, aby okolica nie zmieniała się tak na niekorzyść, albowiem na próżno już szukać ciszy nad moim stawem. Niewiarygodne, jak w ciągu niespełna dziesięciu lat wszystko potrafi się zmienić na niekorzyść, w imię tak zwanego postępu, rozwoju, ludzkiego parcia do działania, akumulacji dóbr i wnoszenia, do bądź co bądź puszczy, cywilizacji.

Ponarzekać sobie oczywiście można, ale przede wszystkim trzeba robić swoje, a czas obecny to okres bardzo ważnych plonów - nasion na przyszłoroczne siewy. Wreszcie z domu zaczyna znikać zapach fermentowanych nasion pomidorów, a wraz z nim muszki owocówki. Coraz więcej suszy się nasion fasoli, za moment przyjdzie pora na cukinie, a później, przez całą zimę, pobierać będę i suszyć nasiona dyń. Nie zebrałem jeszcze kukurydzy, na którą bardzo liczę, zżera mnie ciekawość aby zajrzeć do kolb i przekonać się kto tam z kim w tym roku popełnił mezalians, ale czekam jeszcze cierpliwie, bo zależy mi na w pełni dojrzałych nasionach na przyszłoroczny siew, bardziej niż na kolbach do jedzenia. 

Pomimo wszystkich nieszczęść jakie w tym roku spotkały moje pszczoły, z wizytami borsuka włącznie, plon miodu jest zadowalający i znowu na pewno miodu nie będziemy kupowali, a jeszcze wystarczy na prezenty. Bezmyślne koszenie okolicznych łąk w koszmarną suszę sprawiło, że pożytków było mniej niż zwykle, akacja była słaba, a lipy niemal wcale, a pomimo to coś tam jednak pszczoły naniosły. Odwdzięczyłem się im wyjątkowo wczesnym rozpoczęciem stymulacji do jesiennego rozwoju rodzin i zakarmiania na zimę, mam wielką nadzieję, że w przyszłym roku będę mógł poświęcić im więcej uwagi i że warunki w okolicy się poprawią, choć nadzieje te okazać się mogą płonne. Może chociaż aura odpuści i nie obdaruje przymrozkami w czerwcu i półtoramiesięczną suszą? Pożyjemy- zobaczymy. A póki co - dzięki pszczoły za wszystko, udanej zimowli!

Towarzyszące Równonocy Jesiennej plony uświadamiają mi, że dzień staje się coraz krótszy - pracy przy zbiorach mnóstwo, a czasu coraz mniej. Wszystko trzeba zebrać, posegregować, rozdysponować, przerobić. Zbliża się więc ten czas, kiedy to z utęsknieniem ogrodnik zacznie wyglądać ... śniegu, który ogród przykryje i choć odrobinę da odetchnąć. Póki co jednak, każda kolejna porcja plonów budzi radość, a fenomenem tego roku jest to, że jeszcze nie przejadły się nam cukinie, pomimo tego, że potrafię je jeść w jakichś formach do trzech razy dziennie. Z wolna spada popyt na pomidory - to dobrze, gdyż w chwili gdy zjemy ostatni egzemplarz, na następny poczekam do kolejnych zbiorów. Zaczyna korcić mnie więc aby już teraz posiać coś na parapecie, aby mieć choć kilka świeżych pomidorków na kolejne święto - Przesilenia Zimowego, ale na razie odkładam te myśli na bok, skupiając się na zbiorze tego, co już urosło. Najważniejszym bowiem w mojej opinii obowiązkiem ogrodnika jest to, aby w jego ogrodzie nic się nie marnowało. I temu właśnie służą wszystkie obecne wysiłki, na przełomie lata i jesieni, w porze Święta Plonów. 

czwartek, 31 sierpnia 2023

Zaraza

Zaraza ziemniaczana to zmora większości wielbicieli pomidorów. Ostoja przez pierwsze lata wolna była od tej choroby, pierwszy raz pojawiła się ona tutaj w 2016 roku, bardzo nieśmiało. Z roku na rok jednak zaraza nasilała się, wraz ze wzrostem powierzchni uprawy zarówno pomidora, jak i ziemniaków. Przez siedem sezonów obserwowałem tą cholerę, zapobiegałem jej oraz leczyłem chore rośliny, testując całą gamę rozmaitych rozwiązań. Rok 2022 pokazał, że zabiegi moje skutkują w sposób zadowalający, a rok obecny udowodnił, że z zarazą da się wygrać i ograniczyć straty do nieuciążliwego minimum.

Czy jest to łatwe - tak. Czy jest to proste - tak. Czy wymaga sporo pracy, czasu i uważności - tak, tak tak. Zaraza nie poddaje się bez walki.

O zarazie ziemniaczanej napisałem obszerny artykuł, gdzie omówiłem ją w szczegółach. Tutaj na blogu pragnę skupić się na moich osobistych doświadczeniach i wnioskach. A najważniejszy z nich jest taki - kluczem do pokonania zarazy jest regularna, jak najczęstsza obserwacja.

Ani dobór odmian podobno odpornych na zarazę, ani zabiegi prewencyjne jakie można etycznie zastosować w permakulturowym siedlisku nie dają stuprocentowej gwarancji, że zaraza nie zadomowi się na roślinach. Dlatego też, choć i dobór odmian, i zabiegi prewencyjne są bardzo, ale to bardzo istotne i gorąco je polecam, to najważniejsze jest dostrzec absolutnie pierwsze objawy zarazy i natychmiast na nie zareagować. 

Dawniej zaraza potrzebowała 7-10 dni aby całkowicie zrujnować pomidory, dziś wydaje mi się. że potrafi to zrobić znacznie szybciej. Dlatego też najważniejsze jest uchwycenie tego momentu gdy już jest, ale jeszcze się nie rozłazi (nie wytwarza zarodników). Usunięcie porażonych fragmentów roślin oraz natychmiastowy oprysk w sumie chyba dowolnym naturalnym preparatem grzybobójczym, powtórzony trzy raz co drugi dzień, u mnie powstrzymuje zarazę niemal bez strat. Nie należy jednak spoczywać na laurach, trzeba nadal być czujnym i obserwować, bo zaraza lubi wracać, i raczej na pewno wróci. W międzyczasie można oczywiście wykonywać zabiegi profilaktyczne - od prześwietlania krzewów, po naturalne opryski, jednakże znowu - jeżeli zaraza wróci, a my to przeoczymy, nie będzie co zbierać - dosłownie i w przenośni.

W tym roku, stosując się do powyższych reguł, jak do tej pory ze 120 krzaków pomidora usunąłem całkowicie jeden krzak, który zaczął wykazywać objawy zarazy bardzo wcześnie (podejrzewam, że nosicielem było nasionko, z którego krzak wyrósł - chyba nieudany zakup przez Internet). Poza tym, trzy krzaki oporne w leczeniu usunąłem po zebraniu z nich małego plonu, nie chcąc ryzykować rozniesienia się paskudztwa na pozostałe. Zaraza pokazała się na kilkunastu innych krzewach, we wszystkich przypadkach udało się ją powstrzymać, uzyskać plon, a krzewy na dzień dzisiejszy, ostatni dzień sierpnia, nadal owocują.

Najczęściej zadawane pytanie, jakie notorycznie słyszę, jest o opryski. Jak już wyżej napisałem, testowałem całą gamę środków i mój wniosek jest taki - każda substancja mająca właściwości grzybobójcze działa, pod warunkiem że zostanie odpowiednio wcześnie zastosowana, kilkukrotnie. Stosowałem z dobrym skutkiem i wywar ze skrzypu, i sodę oczyszczoną, i wodę utlenioną, i inne wynalazki, wszystkie okazały się skuteczne, bo były grzybobójcze. Nie stosuję gnojówki z pokrzywy, nie stosuję drożdży i innych podobnych wynalazków, bo one grzybobójcze nie są. Tak, mogą być stosowane profilaktycznie (pokrzywa wzmacnia rośliny, a drożdże utrudniają grzybom kolonizację liści), ale gdy zaraza już "się zadomowi", żaden z tych środków nie pomoże.

Bywają też nieliczne przypadki, zarówno indywidualnych krzewów, jak i odmian, które choć chorują, to dają radę wydać normalny plon zanim padną, a są i takie, które ciężko przechorowują, a następnie odbijają i znowu rosną jak szalone. Przykładem takiej odmiany jest dziki pomidor Coyote, którego na przestrzeni tych lat żadna zaraza nie była u mnie w stanie wykończyć zanim nie wydał plonu. Moje działania idą więc w kierunku zbierania nasion z najbardziej odpornych egzemplarzy, głównie jednak dużych pomidorów, bo Coyote, cóż - fajny, odporny i owoce smaczne, ale centymetrowej średnicy.