poniedziałek, 22 listopada 2021

Tak niewiele

W trzeciej dekadzie listopada dni są już naprawdę krótkie i w sumie wydaje się, że niewiele można zrobić. Człek wstaje po ciemku, i ani obejrzy się, a już jest znowu ciemno. W międzyczasie, jak każdej jesieni, porządkuję grządki, ściółkuję, gdzieniegdzie jeszcze sieję coś zimowego, a w leśnym ogrodzie ostatni raz koszę ścieżki i to, co skoszone, układam pod drzewami. Nie wycinam jeszcze malin, przyjdzie na to czas późną zimą. Ścinam za to łodygi topinamburów, nie wykopując z ziemi bulw, przyjdę po nie, gdy będą potrzebne w kuchni. Przy okazji, ścinam pokrzywy, wrotycze, wiesiołki i inne rośliny zielne, które zakończyły swój żywot na ten rok. Wszystko zostaje tam, gdzie rosło, tylko z grubsza rozdrobnione. W małym leśnym ogrodzie przy domu, gdy przyjdą solidne deszcze, lub gdy spadnie śnieg, przysypię to jeszcze cienką warstwą zrębek, w większym leśnym ogrodzie dalej od domu, musi wystarczyć to, co tam wyrosło.

Coś dziwnego się dzieje w przyrodzie, nadrzeczne łąki są tak stratowane przez zwierzynę, jak nigdy. Ślad przy śladzie, odcisk przy odcisku. Bobrowe szlaki przetarte do gruntu, nowe nory i podkopy. Małe nietoperze śpią synchronicznie na okiennicach, zwykle o tej porze roku już ich tu nie widuję. Dopiero teraz stado myszarek leśnych wprowadziło się na ganek, a sikorki zachowują się nieodpowiedzialnie, a to wlatując do sauny przez komin, a to utykając pod schodami, gdzie przez prawie czterdzieści lat żadna nie wleciała. Innych ptaków za to jest bardzo niewiele jak na tą porę roku, no ale żeby było oryginalnie, to wczoraj krążył nad Ostoją samotny żuraw, drąc się w niebogłosy.

Na grządkach niby niewiele już rośnie, ale tego niewiele nie sposób przejeść. Wychodzi człek na kilka minut przed dom i wraca z naręczem, głównie liściastych, warzyw. No cóż, domeną korzeniowych jest jednak teraz już piwnica, do której trzeba zaglądać i sprawdzać, czy wszystko się dobrze przechowuje. Póki co, odpukać, ziemniaki, jakony, marchwie i pietruszki czują się dobrze. Doskonale w tym roku przechowują się dynie i kabaczki, ale te są po prostu w mieszkaniu, w temperaturze pokojowej. Co tydzień któraś dynia lub kabaczek idzie do gara, ale wszystko wskazuje na to, że jeszcze długo będziemy się nimi cieszyć.

Doskonale natomiast na zewnątrz czują się kalafiory, chwalące sobie czas bez gąsienic i innych szkodników. Posadziłem je późnym latem niewiele, za to w czterech kolorach - białe, żółte, zielone i purpurowe, i co jest niespodzianką, dokładnie w takim porządku rosną - białe najsłabiej, a purpurowe najlepiej. Myślę, że jeżeli wszystko tak dalej pójdzie, to będziemy jeść kalafiory prosto z grządki jeszcze w grudniu. Nie zapominamy też, że liście kalafiora są również smaczne, dołączają więc one do liści kapust i jarmuży, duszonych z cebulą, pietruszką i selerem naciowym, a następnie łączonych na przykład z kaszą jaglaną w formę smakowitej, aczkolwiek nie powalającej wyglądem, brei. Jednakże, gdy na dworze już ciemno, to po całym dniu pracy na świeżym powietrzu, człowiek cieszy się każdym gorącym posiłkiem, szczególnie, że to naprawdę smaczne i zdrowe, podobno.

Z kronikarskiego obowiązku pragnę donieść, że ubywa nam gwałtownie nadrzecznej łączki, którą bobry intensywnie zamieniają w staw. Groblę budują głównie z gleby wydobywanej powyżej tamy, przez co powstaje dół w łące, wypełniający się natychmiast wodą. Może to być ciekawe miejsce na letni chillout z widokiem na rzeczkę, na pewno jednak łączka staje się coraz bardziej podmokła i niewiele jej nam pewnie zostanie. Dobrze, że już nie trzeba nosić stąd siana na ściółkę, jak to było kilka lat temu i że można wspaniałomyślnie pozostawić to miejsce bobrom do zagospodarowania według uznania. Kto wie, może za jakiś czas w stawie pojawią się ryby? 

Zastanawia mnie jedno - dlaczego rzeczone bobry zadomowiły się akurat tu, skoro bliziutko mają tereny dosłownie stworzone dla siebie? Czy zamieszkała u mnie jakaś rodzina bobrzych "ekologów", którzy gardzą rozległymi bobrowiskami i wolą sobie wybudować maleńki "tiny house"? Tak niewiele im potrzeba do bobrowego szczęścia - nory do spania i patyków do ogryzania. No i zapewne spokoju, a o ten chyba u mnie łatwiej, niż w pobliskich lasach państwowych. Urzędujcie więc sobie sąsiedzi, a w sprawie użytkowania łąki, jak to mówią, nie pójdziemy do wójta, jakoś się dogadamy.

3 komentarze:

  1. dziękuję za wpis późnojesienny lecz równie ciekawy i urokliwy- a liści kalafiora skosztuję więc przy pierwszej okazji, pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Wojtku, skończyła dziś czytać pana powieść pt "Moja ostoja daleko od szosy" - takie urozmaicenie kwarantanny :). Jestem pod ogromnym wrażeniem. W międzyczasie zadałam panu mnóstwo pytań i na wszystko e szybciutko otrzymałam odpowiedzi. Bardzo Panu dziękuję. Mam pytanie. Czy jest szansa na otrzymanie od pana 2 -3 ziemniaków Sarpo Mira oraz przynajmniej po jednym nasionu tych eksperymentalnych dyń? Oczywiście za wszystko zapłacę. Pozdrawiam pana serdecznie Anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że blog umilił odosobnienie :) Nie handluję niczym, nasiona przynoszę na wymiany, które od czasu do czasu organizuję i rozdaję za darmo. Co co ziemniaków, proszę się odezwać w drugiej połowie marca, co roku jeśli mam nadwyżkę przezimowanych sadzeniaków daję kilku osobom po 6 sztuk, czyli tyle ile sam dostałem i od ilu zaczynałem. Przy okazji zobaczymy wtedy co zostało z nasion.

      Usuń