czwartek, 2 grudnia 2021

Słomiane Koło Czasu

 

Uprawa w kostkach słomy ma w Ostoi długą tradycję. Najpierw ich było na próbę sześć, potem dwadzieścia cztery, trzydzieści sześć, a później ich liczba ustaliła się na 64 i taka od pewnego czasu służy za miejsce uprawy pomidorów, dyń, cukinii i kabaczków głównie. W zależności od sezonu kostki służą dwa lub trzy lata, a gdy "zdekomponują" się już znacząco, wymieniam je na nowe. Ziemia w miejscu, gdzie stoją kostki poprawia się nieustannie, przybywa próchnicy oraz dżdżownic, a jasnoszary piach z wierzchu wyglądem zaczyna przypominać "czarnoziem" lub dobrze przesiany kompost. Kostki sprawiają też, że grunt samoczynnie się wygładza i poziomuje, dzięki czemu każde następne pokolenie kostek łatwiej jest równo ułożyć i leży ono bardziej poziomo.

Jak zawsze w Ostoi, nic się nie marnuje. "Każda słomka" ze starych kostek zostaje zagospodarowana i służy dalej. Rozkładająca się słoma służy za ściółkę w wielu miejscach ogrodu. Część starych kostek daje się przenieść w całości, ale część ma sznurki poprzegryzane przez nornice, które uwielbiają żyć pod kostkami, przy czym w zasadzie zupełnie nie przeszkadza to warzywom rosnącym na kostkach. Kostki, które się rozpadły, wrzucam na taczkę i przewożę w miejsca docelowe. W zdecydowanej większości przypadków, słomę z kostek "spulchniam", aby leżała na grządkach w formie luźnej warstwy, a nie zbitych tafli, na jakie kostka lubi się rozpadać. Są jednak nieliczne miejsca, gdzie kładę "tafle" - to te, gdzie jest nadmiar roślin, których się chcę pozbyć. Zwykle, są to kępy traw.

Miejscami takimi jest podnóże mini-hugli, gdzie zawsze po sezonie jest dużo trawy. Obkładam hugle słomą od dołu, dając najpierw grube, zbite tafle, a im wyżej tym mniej słomy, dodatkowo spulchnionej. Dzięki temu woda zimą może wsiąkać w hugle - gdybym przykrył je zbitymi taflami, zadziałałyby one jak strzecha na dachu i w następnym sezonie trzeba by hugle mocno podlewać. Konieczny tu jest kompromis pomiędzy eliminacją chwastów a wchłanianiem wody. Dodatkowo, aby nie musieć nic robić na huglach poza posadzeniem na nich warzyw i zbiorami, obsadzę je tylko tym, co da sobie radę samo, czyli od południa fasolą, pośrodku dynią lub cukinią, a od północy topinamburem. 

Jak pisałem już tutaj wielokrotnie, w ostatnich latach rzadko używam słomy do ściółkowania małych grządek podwyższonych w przydomowym ogrodzie kuchennym. Grządki te zwykle ściółkuję teraz kompostem i to wystarcza. Jednakże, czasami zdarzy się jakaś czarna owca - grządka na której rozszalały się chwasty. Wtedy przykrywam ją słomą z kostek, co skutecznie zredukuje liczebność niechcianych roślin wiosną. Wtedy podejmę decyzję - siać lub sadzić w słomę, czy też usunąć ją, dać kompost i przywrócić czarną owcę do stada grządek prowadzonych "normalnie". Warto tu dodać, że zachwaszczenie tej grządki jest wynikiem wyłącznie mojego zaniedbania - zebrałem tu wiosenne i wczesnoletnie plony, i nic nie posiałem. Przyroda wypełniła sobie wolną niszę sama, za co trudno ją winić.

Są miejsca, gdzie tuż obok siebie słomę kładę inaczej. Po prawej, najstarsze grządki w Ostoi, które kiedyś były podwyższone, ale już nie są od dawna. Służą głównie do uprawy motylkowych - bobu w międzyrzędziach i fasol przy siatkach. Rosną tu też wieloletnie czosnki i truskawki. Przestrzeń ta dostała cienką warstwę spulchnionej słomy i ma wygląd dosyć płaski. Przypomina zwyczajne, tradycyjne ziemne grządki. Po lewej grządka zdecydowanie mocniej wyściółkowana, przez co przyjęła kształt wału. Dałem tu więcej słomy, ponieważ zamierzam sadzić tu w przyszłym roku cukinie i krzaczaste ogórki. Grubsza ściółka podniesie żyzność tej grządki i sprawi, że trzeba ją będzie mniej podlewać, o ile w ogóle zajdzie taka konieczność.

W tym roku znaczna część starych kostek trafia na Zapłotek, czyli do ogrodu upraw głównych. Kostki, które się jeszcze trzymają w kupie, układam w całości w rzędy, z kostek które się rozpadają formuję wały. Pół Zapłotka jest tradycyjnie wyściółkowana liśćmi starych drzew z podwórka - lipy, dębu i klonu, niestety, na cały Zapłotek liści nie starcza, gdyż grabię je jedynie z przestrzeni tuż przed domem, a pozostawiam tam gdzie spadną wszędzie dookoła. Dlatego też co roku resztę Zapłotka ściółkuję sianem, ale w roku wymiany kostek trafiają one właśnie tutaj, a siano idzie na ściółkę w leśnym ogrodzie. Dzięki temu materiał w ściółce staje się bardziej różnorodny i w mojej opinii przyspiesza to powstawanie zdrowej i żyznej gleby. Pamiętajmy, że tu gdzie teraz jest Zapłotek, był jałowy piach, gdzie wegetowały jedynie rachityczne trawy i porosty. Dziś, bez podlewania i nawożenia, Zapłotek zaopatruje spiżarnię w ziemniaki, topinambury i dynie, które na pewno wystarczą do wiosny, a być może i dłużej.

Jak głosi myśl permakulturowa, działkę najlepiej zagospodarowywać na dwa sposoby - pierwszy to zacząć od drzwi domu i nie iść dalej, dopóki dana przestrzeń nie jest zagospodarowana perfekcyjnie, drugi, to na całej powierzchni działki tworzyć rozproszone "jądra żyzności i bioróżnorodności", z których te dwie cechy będą się same rozszerzać, aż kiedyś, po latach, obejmą całą działkę. Z nadmiarem słomy robię coś na kształt takich jąder. W ramach eksperymentu formuję nowe "jądra żyzności" na spalonym przez słońce piaszczystym ugorze. Ponieważ dodaję jedno czy dwa co roku (używając tyle, ile zbędnej gdzie indziej ściółki pozostanie mi jesienią), powoli powiększa się teren uprawy. Dzika zwierzyna nie przepuszcza okazji, aby sobie pogrzebać w starej słomie, ale co ciekawe, w sezonie nie prześladuje rosnących tu roślin. Około 15 maja wtykam tu 2-3 nasiona dyni i wracam jesienią, aby zebrać 1-2 owoce. W międzyczasie, piach pod słomą zamienia się w bardziej żyzną glebę. Po roku czy dwóch można będzie podjąć decyzję - posadzić tu drzewo, gildię, rośliny miododajne, a może dalej używać jako warzywnik?

Ostatki, zmiotki słomy z kostek trafiają w dziwne miejsca, jak na przykład do tej dawnej wieży ziemniaczanej, która od jakiegoś czasu jest wieżą dyniowo-fasolową. Wiosną wystarczy wetknąć tu sadzonkę fasoli Jaś (siew z nasion uniemożliwiają ptaki, głównie dudki, które nauczyły się bezbłędnie wybierać wszystkie nasiona motylkowych, jakie tu próbuję siać) oraz kilka nasion małej pnącej dyni, a do końca lata wieża stanie się zielona i na jesieni da fajne plony. Ziemniaków uprawiam już i tak dość w ogrodzie upraw głównych, aby trwonić na nie miejsce w wieżach, które i tak nie przebijały plennością uprawy w sianie metodą a'la Ruth Stout. Gdy wszystkie resztki starych kostek są już rozdysponowane, umawiam się na dostawę nowych i cały cykl zaczyna się od początku. Takie swoiste ostojowe Koło Czasu ... 

Gdy słomiano-kostkowa akcja dobiega końca, można rozejrzeć się po reszcie grządek. Wielokrotnie tutaj pisałem, że w Ostoi wszystko daje się uprawiać, poza roślinami kapustnymi. Z biegiem lat jednak, sytuacja uległa zmianie i z każdym rokiem różne kapustne zaczynają sobie coraz lepiej radzić w piaskach Ostoi. No może niezupełnie w piaskach, bo sadzę je przecież tylko na grządkach podwyższonych ogrodu kuchennego, czyli na tak zwanej Plaży i Parszywej Dwunastce, a te, mają obecnie po 40 centymetrów wysokości ponad piach. Dowodem na prosperitę kapuch są w tym roku jesienne kalafiory - co rusz jakiś niedobitek pozostawiony na grządce, aby go przymrozek skosił decyduje się zakwitnąć i zapewnić (mały) posiłek.

Zachęcony tym doświadczeniem jakiś czas temu sięgnąłem po nasiona z Irlandii, których nie wysiałem przez osiem lat, gdyż czułem, że nic z tego nie będzie. Na szczęście wykiełkowały. Dziś, na grządce dumnie pręży się jarmuż odmiany "walking stick" czyli takiej, z której w niektórych miejscach świata (głównie na wyspie Jersey) produkowano na skalę przemysłową laski. Liście obcina się od dołu i używa jako paszy dla zwierząt (w The Farmer's Magazine z roku 1836 napisano, że pięć roślin może wyżywić 10 krów). Mnie liście z  czubka smakiem przypominają kapustę i na pewno będę się starał na stałe wprowadzić do Ostoi tą roślinę, gdyż doskonale ona zimuje, a liście po przemarznięciu stają się słodsze. Będę miał na nią szczególnie oko tej zimy i postaram się nie zapomnieć pokazać Wam ją w styczniu czy w lutym, w bardziej zimowej scenerii.

4 komentarze:

  1. Jaką odmianę kalafiora pan uprawia? Podobno kalafior nie jest łatwy w uprawie, wymaga częstego podlewania. U pana taki piękny..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam "ulubionej" odmiany, co roku sieję kilka sztuk kalafiora białego, żółtego, zielonego i fioletowego. Wszelkie teorie ogrodnicze o tym, że cos potrzebuje dużo wody biorą się z tego, że ludzie przekopują ziemię i jej nie ściółkują. U mnie kalafior rośnie na jednej grządce zwykle z 8-10 innymi warzywami i wszystkie podlewam jednakowo, czyli bardzo rzadko.

      Usuń
  2. Czy podobnie jak z kostkami słomy można postępować z kostkami siana?

    OdpowiedzUsuń