sobota, 18 września 2021

Krótki wypad

 

Godzina 8:00. Wyruszam z Warszawy, w mżawce i momentami mocniejszym deszczu "mknę" Gierkówką w stronę Ostoi. Drogi z czasem stają się coraz węższe i bardziej wyboiste, oraz bardziej suche. Zastanawiam się nieustannie, czy, a jeśli tak to jak wiele w Ostoi padało, bo podlewanie na rok 2021 zostało już zakończone i teraz cała roślinność musi radzić sobie sama. Na chwilkę przed 9:00 wjeżdżam na podwórko Ostoi, gdzie widać, że w nocy padało, ale teraz jest sucho. Robię obchód, aby sprawdzić, czy wszystko gra, oraz kawę. Rozkładam przenośny system solarny, aby zacząć ładować akumulator zasilający elektropastucha. Pomimo zachmurzenia, prąd płynie do akumulatora, a piękna Pani Modliszka przyszła się podładować u sąsiada.

Godzina 10:00. Pora się wziąć do pracy. Zaczynam od leśnego ogrodu. Kontynuuję cięcie "chop & drop", czyli ścinam rośliny przekwitłe, dostarczające ściółki czy biomasy. Rzucam pod drzewa i krzewy. Widzę, że tam gdzie tuż pod ziemią znajdują się karpy ściętych przez bobry drzew, wykwitają ogromne kolonie grzybów, co świadczy o tym, że drewno rozłoży się szybciej i wreszcie w tych miejscach coś zechce może rosnąć. Przy okazji tych prac zbieram początki malin i końcówkę jeżyn, po raz pierwszy próbuję też gruszki azjatyckiej z własnego drzewa, posadzonego w listopadzie 2019. Gruszka jest niezwykle soczysta, a jej smak jest inny niż naszych gruszek. Trzeba się będzie do niego przyzwyczaić.

Godzina 12:00.  Biorę się za przegląd uli. Sprawdzam, jak poszło zakarmianie zimowe. Wygląda na to, że pszczoły w większości uli nie dość, że wciągnęły cały inwert jaki dostały ode mnie, to jeszcze doniosły sobie nakropu z nawłoci. Cztery gniazda są zalane całkowicie, w dwóch ulach jest jeszcze odrobina czerwiu na plastrach w centrum gniazda. Daję moim pszczołom jeszcze odrobinę inwertu i na tym chyba już kończę ich karmienie. Od pszczół idę do ziół, bo to ostatni dzwonek, aby zebrać akmelię. Zioło to ma wiele cennych właściwości i o ile przez cały sezon korzystałem z niej na świeżo i surowo, tak teraz chcę sobie jej trochę na zimę zakonserwować. Czy to będzie ekstrakt, nalewka czy po prostu susz, zadecyduję jeszcze, ale myślę, że wszystkiego po trochu. Ścinam akmelie i robię przerwę na kawę.

Godzina 14:00. Najwyższy czas brać się za ogród. Systematycznie przystępuję do zbierania plonów. Najpierw idę ściąć dynie, których pędy zaschły, jest ich zaledwie kilka. Następnie przeszukuję gąszcz cukinii we wszystkich miejscach, gdzie one rosną. Myślałem, że to już koniec cukinii, ale okazało się, że znowu jest ich sporo. Następnie przynoszę garść pudełek i zbieram do każdego osobno inny plon. Pierwsze pudełko - miechunki, drugie - fasole, trzecie - liście sałaty, czwarte - grzyby ... gdzieś tam jeszcze zaplącze się jakiś ogórek, szczypiorek czy inna okra. Tym razem nie wyrywam marchewki ani pietruszki, nie rwę selera naciowego, bo jeszcze nie zużyliśmy poprzednich. Zasada jest taka - zbierać w pierwszej kolejności to, co się może zepsuć na grządkach, a oszczędzać to, co może na nich jeszcze być.

Godzina 16:00. Segreguję i pakuję plony, znowu wypełniają po brzegi kastrę budowlaną. Kastra idzie do auta na tylne siedzenie, bo się nie mieści w bagażniku. Porządkuję sprzęt pszczelarski, bo ewidentnie koniec sezonu. Rozkładam w piwnicy przetwory w słoikach, bo powoli zaczynają utrudniać poruszanie się. Takiej ilości cukinii i kabaczków pod różnymi postaciami jeszcze nigdy nie zakonserwowaliśmy, obiecuję sobie solennie, że w przyszłym roku posadzę ich mniej. No a przecież jeszcze się dynie nie zaczęły na dobre, więc to jeszcze nie koniec przetworów. 

Godzina 18:00. Robi się ciemno i po chwili zaczyna lać. Chowam się do domu i patrzę na radar pogody. Niemal czysto - skąd więc ten opad? Wychodzę na ganek i widzę ciemny krąg nad podwórkiem i dosyć jasne niebo wszędzie dokoła. No cóż, wypada jedynie podziękować za podlanie ogrodu, zwykle bowiem jest tu dokładnie odwrotnie - wszędzie dookoła pada, a w Ostoi susza. Powoli finalizuję wszelkie prace, sprzątam i szykuję się do drogi powrotnej. Na jednej z okiennic, które muszę zamknąć, znajduję nietoperza śpiącego dokładnie na stalowej belce, którą muszę przemieścić. Biorę gacka w ręce, choć nieco się złości, przenoszę za inną okiennicę. Od razu się uspokaja i sadowi się po gackowemu, głową do dołu. Kiedy ja wreszcie znajdę czas, aby zrobić te domki dla nietoperzy? 

Ostatni krótki spacer, aby zobaczyć, jak wygląda świat wokół Ostoi i pora w drogę. Niecałych dziesięć kilometrów za Ostoją już pada i stan ten utrzymuje się niemal do samej Warszawy. Kastra ślizga się po tylnym siedzeniu przy ostrzejszych zakrętach, a ja myślami jestem już przy przetwarzaniu Ostojowych plonów na kolejne słoiki. O 20:00 wnoszę plony do domu i ogłaszam fajrant. To był długi, udany i nawet nie tak męczący dzień, choć zapewne moje kolana jutro się z tym nie zgodzą. 


2 komentarze:

  1. Panie Wojciechu, czy pan publikuje gdzieś swoje przepisy na przetwory?
    Bardzo jestem ciekawa takich pewnych, sprawdzonych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z zasady nie korzystam z przepisów, kuchnia to nie apteka :) Czasami coś umieszczam na Facebooku, na swoim profilu.

      Usuń