Obiecywałem sobie solennie, że już niczego w tym roku nie będę sadził, ale cóż, miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. Kolejna mała partia roślin trafiła do Ostoi, aby sprawdzić się w roli okrywy ograniczającej trawę w leśnym ogrodzie lub umacniając brzeg stawu. Tak naprawdę są to rośliny testowe, które w zależności od tego, jak się sprawdzą, dosadzę w przyszłości w większej ilości, lub nie. Mam tu irgi i janowce, suchodrzew i żarnowce, tawułę, derenia i forsycję, sztuk niewiele, ale gama szeroka. Taki sposób sadzenia pozwala przetestować wiele gatunków i odmian, a następnie inwestować jedynie w te, które się sprawdziły. Sadzę całe towarzystwo w miejscach zaplanowanych, podlewam i ściółkuję zrębkami, a oceniać będę w roku przyszłym dopiero. Na razie obdarzam wszystkie nowe rośliny kredytem zaufania - najlepszego na nowej drodze życia w Ostoi!
Pogoda momentami nie rozpieszcza, zdarza się, że plony zbieram w deszczu. Ma to znaczenie w przypadku tych plonów, które zamierzam przechowywać, a nie spożyć od razu. Gdy ustaje mżawka, rozkładam plony na deskach i czekam, aż wiatr je nieco osuszy. O tej porze roku nie ma szans, abyśmy spożyli to, co zebrane. A to pomimo starań, aby zbierać tylko tyle, ile jesteśmy w stanie zużyć. Nie ma w Ostoi wykopków sensu stricte, ziemniaki zbieram, albo gdy krzak zacznie obumierać, albo gdy potrzeba nowej porcji. Przychodzi jednak nieuchronnie ten czas, kiedy trzeba przyspieszyć, zbierać więcej i magazynować na długie zimowe miesiące. Na szczęście ziemniaki w Ostoi przechowują się doskonale w piwnicy, w piasku, powoli więc zaczynam tworzyć zapasy.
Kolejne plony płyną szerokim strumieniem, a dni coraz krótsze. Trzeba przyznać jednak, że nastąpiła wyraźna zmiana warty - powoli mówimy adios cukiniom, a z radością witamy bogactwo dyń. Ten rok jest niezwykle obfity w miechunki pomidorowe, powoli wyczerpują mi się pomysły na nowe potrawy z ich udziałem. Regularnie i nieustannie plonuje fasolka szparagowa - to efekt siana małych ilości co tydzień, przez wiele tygodni. Nie sposób przejeść sałatowych listków, od dawna już nie zbieram całych główek, i ta metoda, podskubywania od dołu, sprawia, że pomimo mikroskopijnej uprawy, sałaty ci u nas dostatek. Jeszcze nigdy w Ostoi nie było takiego bogactwa selera i pietruszki naciowej. A ponieważ marchew i pietruszkę korzeniową wyrywam tylko wtedy, gdy jest potrzebna, to "pokutują" one nadal na grządkach, gdzie miałem zamiar siać ozimą cebulę i szpinak. No i powiedzcie, jak żyć?
Będąc wiernym Ostojowej tradycji, robię doroczne selfie z warzywem, w trakcie zbiorów i ganiania od grządki do grządki. Kolejny rok, kolejne selfie, pierwsze jesienne liście i gdzieś tam w głębi, przysłowiowa smuga cienia. Myślę, że w czasach, w jakich przyszło nam dziś żyć, ogród i żywność, którą nas obdarza, są lekami, których bardzo, ale to bardzo nam potrzeba. Praca w ogrodzie, w każdą pogodę, kontakt z żywą ziemią, z niepoliczalną armią pożytecznych mikroorganizmów jakie w niej żyją, w ciągłym kontakcie z wodą i wiatrem, praca mięśni pchających taczkę, przerzucających kompost, kopiących dołki pod nowe drzewka, rąbiących drewno na opał, podnoszących korpusy uli pełne brzęczących pszczół, noszących dynie i inne plony w ilościach hurtowych - to wszystko wpływa na naszą odporność, psychiczną i fizyczną. Jak mawiał mistrz Bill Mollison - to my musimy wziąć w swoje ręce odpowiedzialność za los nasz i naszych bliskich, nie liczmy, że zrobią to koncerny farmaceutyczne.W miarę możliwości, staram się na kwadrans przed zachodem słońca pójść na krótki spacer, który zwykle kończy się kilka minut po tym, gdy zajdzie słońce. Idę w kierunku rzeki, ale ostatnio jedynie udaje mi się dotrzeć do starorzeczy, gdzie rozgrywają się sceny spektakularne, jak dla mnie. Pan Bambi już nie szczeka, a gapi się jedynie na mnie w chwilach pomiędzy kolejnym kęsami łąkowej roślinności. Ja stoję patrząc się na Bambi, on żre i łypie okiem. Oddziela nas wąziutki skrawek wody, starorzeczem wstyd by go nazwać, ale tym właśnie jest. Słyszę w nim plusk, patrzę - płynie bóbr. Wlecze wielki kij. Usiłuje się wpasować w wąski przesmyk, ale kij mu nie pozwala, wygląda jak wielki kontenerowiec, który utkwił w Kanale Sueskim. Po chwili, fuka coś po bobrowemu, zostawia kij i znika, a ja powracam wzrokiem na łąkę, a tam Bambi nadal degustuje ostrożenie i wiązówki, najbardziej typową roślinność mojej łąki. Takie rzeczy tylko w Ostoi.
Jakże miło przeczytać taki post w tym zwariowanym świecie:-) Też mamy Bambi, parkę, dziś ona podeszła pod dom, przechyliła główkę i nasłuchiwała, jak pies dzwoni blaszaną miską wylizując śniadanie. A on, skurczybyczek, "pałował" gałąź jabłoni w sadzie, mrugnęłam kilka razy światłem w kuchni, popatrzył i poszedł na jabłka. Zbieram orzechy, wiatr strąca je dziś obficie, na dole ja, na górze wiewiórki, od czasu do czasu cmokając na mnie:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWidać są różne lokalne dialekty wiewiórek - moje raczej fukają na mnie i mojego kota :) Pozdrawiam :)
Usuńja również pozdrawiam dziękując za posta i piękne zdjęcia, przynoszące pociechę i nadzieję, że wiele jest możliwe...
OdpowiedzUsuń