poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Nałogi

 

Jedną z moich zasad w Ostoi jest sadzenie drzew i krzewów jesienią. Mają one wtedy całą zimę, aby zbudować solidny system korzeniowy, podczas gdy te sadzone wiosną muszą dzielić swą energię pomiędzy wytwarzanie korzeni i liści. Bywa jednak i tak, że nałóg sadzenia wygrywa i czasem i wiosną coś posadzę. Tym razem padło na czterdzieści miododajnych krzewów - perowskię, tawułę, berberys i prawie nie miododajną, ale za to przydatną do celów leczniczych, forsycję. Postanowiłem z tych krzewów utworzyć żywopłot mieszany, wzdłuż ogródka zwanego Zapłotkiem, naprzeciw pasieki.

Zapłotek to ogródek na czystym piachu, gdzie nie dość że sucho i jałowo, to jeszcze gdy się te warunki poprawia, atakują chwasty. Dlatego próbuję je powstrzymać na różne sposoby. Wzdłuż płotu usypałem wał z suchych gałęzi sosny i traw, ale płot z siatki jest jedynie tymczasowy i chcę, aby jak najszybciej zniknął. Dlatego też to właśnie tu posadziłem mój nowy żywopłocik. Dodatkowo, postanowiłem zrobić obwódkę z butelek po winie, które gromadziły się w Ostoi od lat, z okazji urodzin, imienin, gości i ognisk. Plan był taki, aby butelki te ciąć i tworzyć z nich przezroczyste "cegły" do ścian glinianych, ale przez wiele lat nie dałem rady się za to zabrać, więc zdecydowałem, że butelki zużyję inaczej. 

Rolą butelek jest trzymać ściółkę wokół świeżo posadzonych krzewów na miejscu, odstraszać leśną zwierzynę, zapewniać dodatkową wodę dla moich pszczół, odrobinę zacieniać grunt aby wolniej wysychał oraz stanowić barierę na inwazji traw i turzyc na Zapłotek. Gdy żywopłot się przyjmie i urośnie, butelki będzie można usunąć i o ile czasu będzie dość, wrócić do pomysłu ich cięcia i użycia jako cegieł. Na razie, wkładam je szyjką w małe otwory w piasku, co idzie piorunem, sadzę za nimi krzewy, podsypuję kompostem, sieję mieszankę nasion jednorocznych kwiatów łąkowych i przysypuję cienką warstwą zrębek. Na koniec wszystko podlewam z nadzieją, że coś z tego wszystkiego będzie, poza wrażeniem "Jam ci to wszystko wypił", jakie tworzą butelki.

A skoro już przy nałogach jesteśmy, to wspomnę jeszcze o kilku. Pierwszy z nich, to prewencja antyślimakowa. Z uporem maniaka zaglądam pod rozłożone w ogrodzie deski, gdyż tam co roku, właśnie pod nimi, materializują się pierwsze po zimie ślimaki. Gdy się je wyzbiera i eksmituje do lasu zanim złożą jaja, istnieje duża szansa na sezon bezślimakowy. Dziś jednak, pod jedną z desek znalazłem piękną traszkę, której się chciało przyjść na moje podwórko kilkaset metrów pod górę, aby tu zimować. Jestem przeszczęśliwy widząc ją tutaj, bo zapewne pożywi się ona jakimś ślimaczkiem, zanim wróci do stawu na miłosne harce.

Mój drugi wiosenny nałóg to czosnki, a szczególnie czosnek niedźwiedzi. Czekam na niego co roku i właśnie teraz wchodzi on w fazę zbiorów, dosyć obfitych. Najlepiej smakuje zanim jeszcze wytworzy pędy kwiatowe, dlatego też staram się zbierać go regularnie, ale z umiarem, aby zbytnio nie osłabić roślin. Mam zasadę ścinania jednego, góra dwóch liści z każdej rośliny, pozwalając reszcie rosnąć. Niestety, choć czosnki kwitną u mnie regularnie co roku, to jednak nie rozsiewają się z nasion, a ściślej rozsiewają się, ale nasiona albo nie kiełkują, albo młode siewki giną. Całe szczęście że obecnie mam posadzonych kilkaset sztuk, mogę więc zarówno obżerać się na bieżąco, jak i robić pesto na czas, gdy będzie już po czosnku.

Czosnek niedźwiedzi to jedno, ale czosnek "klasyczny" to drugie. Posadzony jesienią, właśnie kiełkuje i to wszędzie - i na grządkach ze ściółką z kompostu, i na tych ze słomianą, i podobnie na tych z zielonymi nawozami. Sadzę go sporo, bo dużo używamy. Od lat bawię się też eksperymentami typu uprawa czosnku w truskawkach, starając się wpleść tak czosnek w inne uprawy, aby nie zajmował zbyt wiele miejsca. Mam jednak zawsze w rezerwie jedną grządeczkę z samym czosnkiem, po to głównie, aby wyhodować sobie perfekcyjne "sadzeniaki" na przyszły rok. Wierzę, że warto sadzić najlepsze egzemplarze, a zjadać te gorsze.

Czosnkowa obsesja jeszcze się jednak tu nie kończy. Sprawdzam stan grządki, która do tej pory służyła głównie do uprawy topinambura, fasol i zielonego groszku, ale obecnie jest cała w czosnkach, i jadalnych, i ozdobnych. Doszedłem zeszłej jesieni do wniosku, że plony tych upraw w rozmaitych zakątkach Ostoi wykraczają poza nasze zapotrzebowanie na plony. Dlatego też zamieniłem tą grządkę na "czosnkową", częściowo z myślą o ludzkich konsumentach, a częściowo myśląc o pszczołach, które bardzo lubią kwiaty czosnku. Dodałem tu truskawki jako roślinę okrywową, ale również nieco nasion ziół i roślin miododajnych, a co z tego wyniknie to nie wiem przekonamy się za jakiś czas. 

Żeby nie było tak nałogowo-czosnkowo, dodałem do tej grządki nieco lilii, które mają jadalne pąki i kwiaty, oraz (odchodząc od swoich przyzwyczajeń), nieco roślin ozdobnych - od tulipanów, po pustynniki, w nadziei, że moje pszczoły się nimi zainteresują. Jest to działanie mające też na celu zmniejszyć pracochłonność, myślę, że grządka ta będzie wymagać ode mnie mniej pracy, niż grządka warzywna, a jednocześnie i tak da wymierne korzyści.  Pierwsze "dziwolągi" zaczynają się wychylać ze zrębki, jest to dla mnie nowe doświadczenie, w trakcie którego będę się uczył rzeczy mi nieznanych, dlatego też wszystko, co się tu dzieje z jednej strony mnie cieszy, a z drugiej budzi nieposkromioną ciekawość. Jak pijak na odwyku, nie mogę się doczekać następnej kolejki wychodzących spod zrębek roślin.

Narcyzy, kiedyś zwane żonkilami, sadziłem nałogowo w poprzednich latach. Dziś część już kwitnie, a część dopiero wylazła z ziemi i kwitnąć zamierza. W kilku miejscach rośliny te zanikły, musze to sobie chyba zaznaczyć i na jesieni uzupełnić narcyzowe obwódki. Wyznaczają one ścieżki w miniaturowym leśnym ogrodzie na podwórku, gdzie parę lat temu było piaszczyste klepisko. Nic dziwnego więc, że gdzieniegdzie narcyzy stwierdzają, że takie życie to nie życie. Można by oczywiście nawieźć ziemi ciężarówkami, odsłonić teren wycinając stare sosny i brzozy, a dzięki temu stworzyć idealny ogród jak z pod igły, ale chyba jednak wolę ten mój z lekka ubogi, ale robiony z tego, co mam i w miejscu takim, jakie zastałem.

Tymczasem zeszłej jesieni nałóg sadzenia narcyzów przeniósł się nad staw i oto dziś, pierwszy z nich zakwitł. Pozostałe lenią się i dopiero zawiązują kwiaty, myślę, że dopiero za tydzień wytyczą pierwszą linię żółci wzdłuż jednej ze ścieżek. Zamierzam dosadzać ich tu więcej każdej jesieni tak, aby nie tylko wytyczały ścieżki, ale również aby gdzieniegdzie stwarzały wrażenie losowo rozrzuconych wśród traw. Efekt, jaki chcę uzyskać wymagać będzie posadzenia tysięcy, co pewnie zajmie kilka lat, no ale cóż, nie tak łatwo wyjść z nałogu, a szczególnie takiego, który jednak wart jest kontynuacji....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz