poniedziałek, 17 czerwca 2019

Przekrój czerwca

 W Ostoi z jednej strony czas płynie powoli, bo każdy dzień wypełniony jest po brzegi konstruktywną pracą, z drugiej dni uciekają nie wiadomo kiedy, i ani się obejrzałem, a mamy połowę czerwca. A i miesiąc ten, i rok generalnie, obfituje w, nazwijmy to, ciekawostki. Pierwszą z nich jest urodzaj kleszczy, zaginających parol głównie na naszą kotkę. Dzięki temu do perfekcji opanowałem ich usuwanie - kleszcz nawet nie tyle, że jest usuwany, co sam wychodzi, cały i zdrowy, można by to tak ująć. Wystarczy odrobina cierpliwości i opuszka palca. Rozgarniam kotu futro, kładę opuszkę palca na odwłoku kleszcza i obracam go w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Po kilkudziesięciu sekundach kleszcz ma dosyć tej karuzeli i sam się odczepia.

Niejednokrotnie pisałem, jak to źle wszelkie kapustne rosną w Ostoi, tak było aż do dziś. W tym roku udało się wyhodować pierwsze kalafiory i brokuły, a i kapusty zapowiadają się dobrze. Widomy to znak, że gleba w Ostojowych grządkach zaczyna się poprawiać i że dotychczasowe działania przynoszą wymierne skutki. Zastanawiam się jednak nad sensem uprawy tych warzyw, bo trwa ona długo, zajmuje dużo miejsca, a efekt - cóż, jedna roślina na jeden posiłek. Wolę jednak coś, co szybciej lub dłużej plonuje. Nie umniejsza to jednak faktu, że kolejna bariera została przełamana, no i że taki własny brokuł smakuje zupełnie inaczej niż ze sklepu.

A skoro już przy pierwszych razach jesteśmy, to w tym roku popis dają motylkowe - pierwszy raz zakwitła amorfa krzewiasta. Zdumiewające, wziąwszy pod uwagę, że jest to roślina siedlisk położonych zwykle wzdłuż strumieni, posadziłem ją jednakże z uwagi na to, że dobrze rośnie i na piaszczystych glebach. Wiążę z nią pewne plany - na liściach amorfy występują gruczołki żywiczne produkujące substancję owadobójczą. Czy da się z tego wyprodukować domowy insektycyd? Zobaczymy za kilka lat. Na razie, niech rośnie i nabiera sił.


Pierwszy raz zakwitły moszenki południowe. Nie mam szczęścia do tego krzewu, sadzonki zwykły mi obumierać. W końcu jednak któraś się przyjęła i nawet zakwitła. Zaczęły też kwitnąć moje ulubione karagany syberyjskie, w zamyśle głównie źródło masy zielonej w leśnym ogrodzie, do czasu gdy nie urosną robinie i glediczje. Mój romans z karaganą był bardzo burzliwy, nie chciała mi ulec przez długie lata. Naczytałem się bowiem, że jest łatwa, i tak też ją traktowałem (miała rosnąć "wszędzie" i "nie mieć wymagań"), tymczasem okazało się, że w Ostoi nic nie przychodzi tak łatwo. Włożyłem więc nieco pracy w troskę i opiekę nad karaganami i w tym roku pierwszy raz nie tylko zakwitły, ale również zostały solidnie przycięte, a materiał z cięć uzyskany trafił na glebę w leśnym ogrodzie.

Kontynuując temat motylkowych, to po raz pierwszy mam też przyjemność pokazać groszek fioletowy. Rośnie ładnie, ale niestety tylko część strąków jest takowa - połowa z nich jest zielona. Pojawia się więc pytanie - zbierać nasiona ze strąków fioletowych, czy nie? Bawić się w tą uprawę? Tym bardziej nie wiem czy warto, gdyż strąki tracą kolor w obróbce cieplnej, zasadniczo więc najlepiej jest je konsumować na surowo. Znając siebie, pewnie zostawię kilka najładniejszych strąków aby zobaczyć, czy i ile fioletowych będzie w przyszłym roku. Sama roślina do zbyt plennych nie należy, na szczęście puszczona w pionie po siatce zajmuje bardzo mało miejsca w ogrodzie. Problemem, jak w przypadku wszystkich motylkowych w Ostoi, są leśne ptaki, które mają zwyczaj wyjadania świeżo posadzonych nasion grochu, fasoli czy bobu z chirurgiczną precyzją, dlatego też odchodzę od bezpośredniego siewu na rzecz przygotowania rozsady, a to kolejna nadprogramowa praca.

Motylkowe tematy zamykając, pragnę donieść, że odkryłem w wiacie zimowisko motyli. Niewiele wiem o motylach generalnie, ale myślę, że chroniły się tu przez cały okres zimowy. Upodobały sobie przestrzenie między papierowymi workami, niektóre zamieszkały nawet w otwartym worku z perlitem. Musiało im być u mnie dobrze, skoro siedziały tam do otwarcia wiaty na sezon letni. Maluczko, a jak co roku Ostoja stanie się rajem dla motyli - do kwitnienia szykuje się ich ulubiona lebiodka oraz magnes na motyle - trojeść bulwiasta.

Najwięcej w ostatnim czasie pisałem o grządkach zwanych "Parszywą Dwunastką" i nie dziwcie się temu - sprawdziły się one wybornie. Do tego stopnia, że zastanawiam się, czy wcześniej budowanych grządek o połowę niższych nie podwyższyć. Muszę sobie powtarzać, że Ostoja nie produkcją stoi, a raczej ma mieć walor pokazowy i eksperymentalny, zostawię więc je chyba takimi, jakie są. Będzie można obserwować różnice pomiędzy 15 a 30 centymetrami głębokości podłoża, zobaczę też, czy poprzez nieco większy wkład pracy i opieki uda mi się poprawić produktywność płytszych grządek do poziomu tych głębszych.

Inne grządki też mają się dobrze, choć upały potężnie dają się im we znaki. Wydawałoby się, że gorąca końcówka wiosny sprawi, iż wszystko zacznie rosnąć szybciej, tymczasem nie - porównując zdjęcia z 2018 i 2019 widzę, że "jesteśmy w plecy" około 10 dni. Niemniej jednak, na nowych tegorocznych kostkach słomy, cukinie, dynie, kabaczki i patisony, z lekką domieszką pomidorów, mają się dobrze. Nadchodzi pora, gdy trzeba będzie zacząć profilaktyczne opryski rozcieńczonym mlekiem oraz instalację podpór. Mogę się pochwalić (odpukując jednocześnie w niemalowane), że nie straciłem ani jednej sadzonki, choć jedna czy dwie (na 80 w tym zestawie kostek) nie wyglądają na razie zbyt pięknie.

Monokultura pomidora w kostkach słomy, jedna z nielicznych monokultur w Ostoi, zlokalizowana od lat w tym samym miejscu, też radzi sobie dobrze. Pięćdziesiąt roślin na dwudziestu pięciu kostkach, wymienianych co trzy lata, wymaga w tym roku nieco więcej troski, gdyż kostki już są stare i tam, gdzie rosły w zeszłym roku pomidory, świecą dziurami. Ponapełniałem te dziury podłożem, ale nie więcej niż dwie szklanki na jedną roślinę, w związku z tym niektóre krzaki rosną w głębokich dołach. Sprawia to wrażenie jakby w tym roku pomidory rosły gorzej, ale jak jest naprawdę, przekonamy się w lipcu. Pamiętajmy też, z jak po macoszemu traktowanej rozsady rekrutuje się to całe towarzystwo (pisałem o tym poprzednio).

A tak prezentuje się grządeczka, która powstała w miejscu, gdzie wiele lat temu ustawiłem swój pierwszy słomiany ogródek - całe sześć kostek! Dziś, w Ostoi jest ich ponad 60. Ten pierwszy zestaw kostek rozłożył się całkowicie, zgarnąłem jego pozostałości w formę wału i od tej pory traktuję jak normalną grządkę. Otrzymała ona pieszczotliwą nazwę "Grobek". Zamierzam uprawiać na niej kilka kabaczków i pomidorów, w bardzo grubej ściółce ze starej słomy. Grządkę od lewej atakują topinambury, które gdy tylko wlezą na grządkę, ścinam przy ziemi i używam do ściółkowania ścieżki. Staram się dbać o to, aby ścieżki były przestrzeniami gdzie mogą wnikać korzenie roślin z grządek, dlatego też materia organiczna dodana wprost na ścieżkę wcale się nie marnuje.

Poza niespodziankami ogrodniczymi, Ostoję prześladują ostatnio wyłączenia prądu. Zasadniczo, moje zapotrzebowanie na prąd jest bardzo niewielkie i takie jak ostatnio dziewięciogodzinne wyłączenia nie są specjalnie dokuczliwe. Aby mieć światło, zasilić lodówkę, laptop i ładowarki, naładować baterie elektronarzędzi, ustawiam mój przenośny zestaw solarny, złożony z dwóch paneli, kontrolera, inwertera i akumulatorów. Ustawienie zestawu (opartego o sita do przesiewania kompostu, co pozwala płynnie regulować kąt nachylenia) zajmuje mniej niż 5 minut, co godzinę przekręcam panele odrobinę, aby podążały za słońcem. Dzięki umieszczeniu ich w ogrodzie eliminuję problem cienia z okolicznego lasu i o tej porze roku mogę skutecznie ładować akumulatory od ósmej do osiemnastej. Ponadto, gdyby los rzucił mnie gdzie indziej, mogę swój prąd zabrać ze sobą, co nie jest bez znaczenia. W przyszłości zapewne będę ten system rozbudowywał, na pewno wzbogacę go o silniejszy inwerter, w zamiarze zasilenia pompy w studni, ale nie jest to ani pilne, ani niezbędne.

Na koniec, kilka obrazków "kulinarnych". Czerwiec dla mnie to kolor jagody kamczackiej. Zbiory były obfite, objedliśmy się, a słoiki z dżemem trafiły do piwnicy.



Nie może być czerwca bez wina i szampana z kwiatów czarnego bzu. Wino nastawione, szampan zabutelkowany i skosztowany również - wyszedł wyśmienicie.


Czerwiec to czas obcinania pędów kwiatowych czosnku po to, aby główki większe rosły.


Z pędów robię super proste pesto, łącząc je tylko z bazylią, solą morską i oliwą z oliwek - jest to doskonały dodatek do potraw włoskich na bazie makaronu, no i oczywiście do pizzy. 


Palce lizać, czego i Wam życzę :)



5 komentarzy:

  1. Aktualnie to moj ulubiony blog. Czekam niecierpliwie na c. d. Itrzymam kciuki za kolejne sukcesy i wspaniałe plony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przed wyjadaniem przez ptaki świeżo wsadzonych nasion dobrze chroni położenie na grządkach gałęzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy fioletowy groszek jest smaczny? Miałam taki rok temu i był zdecydowanie gorszy w smaku niż zielony cukrowy (jeśli ten jest cukrowy). Posiałam, bo wydawało mi się, że zaletą będzie to, że strąki będą lepiej widoczne :) Ale nie sprawdził się. W tym roku nie było żadnego groszku, nie wzeszedł, może ptaki się pożywiły. Zauważyłam, że gołębie lubią przychodzić na poziomki i w ogóle czują się jak we własnej stołówce. Pozdrawiam z północnego, suchego Mazowsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój groszek to nie jest odmiana cukrowa, bardziej na suche ziarno.

      Usuń