niedziela, 28 kwietnia 2019

Nie samym ogrodem człowiek żyje

Podest przed gankiem w Ostoi zawalił się w końcu zeszłego lata. Aby wejść na ganek, a przez ganek do chatki, trzeba było dokonywać cyrkowych sztuk, uważając aby nie połamać nóg. Sosnowe deski dawno temu zaimpregnowano jakąś chemią (w domyśle Drewnochron), a z wierzchu pokryto farbą olejną. Wszystko z wierzchu wyglądało jako-tako do chwili, gdy stąpnąwszy energicznie nie wpadłem pod podest. Spód desek okazał się być siedliskiem grzybni, jak to zwykle w lesie sosnowym bywa - wszak naturą grzybów jest rozkładać martwe drewno, w tym i takie zaimpregnowane.

Zdecydowaną większość Ostoi porasta sosna, będąc więc wiernym zasadzie korzystania z lokalnych surowców postanowiłem odtworzyć podest z desek sosnowych. Sosna poszła do tartaku w początku jesieni i wróciła w formie desek. Schła do teraz pod wiatą i mogłaby (a nawet powinna) poschnąć jeszcze, ale nowy podest potrzebny na gwałt, by goście wejść mogli i nóg nie połamali. Na moim ulubionym stole z europalety który za warsztat nadworny służy już od kilku lat, przystąpiłem do obrabiania sosnowych dech, heblując je zawzięcie.

Deski zaczęły nabierać "cywilizowanego" wyglądu dość szybko, jednakże sporo czasu upłynęło, zanim wszystkie były gotowe. Gdy nabrały gładkości, trzeba je było zaimpregnować. Tym razem użyłem impregnatu olejowo-woskowego z pigmentem i zobaczymy jak długo przy takiej impregnacji deski wytrzymają. Zasadniczo przyrost drewna w Ostoi jest tak duży, że można by sobie pozwolić na nowe deski kilka razy w roku, ale rzecz w tym, ile to wymaga czasu i pracy, no i ściętych drzew. Dlatego też nawet spośród tych starych, sosnowych desek zdjętych z podestu pieczołowicie wybrałem wszystko, czego jeszcze grzyb nie spożył i co do użytku się nada. Nadżarte zębem grzyba fragmenty (Geoff Lawton zawsze powtarza, że grzyby są zębami puszczy) ułożyłem przy płocie w miejscach, gdzie zwierz leśny mógłby spodem przenikać i w szkodę na podwórku wchodzić. Tam się spokojnie do końca rozłożą i maluczko, a ich nie ujrzycie.

Kilka wiader wiórów i trocin z wygładzania nowych desek też się oczywiście nie zmarnuje. Zużyję nieco do zakładania nowych hodowli grzybni (mam zamiar w tym roku zaszczepić rydze), nieco trafi jako ściółka pod amerykańską borówkę, a co zostanie, zużyję dosyć prozaicznie - w toalecie kompostowej. Tym sposobem, praktycznie całość materiału wróci do obiegu materii i energii, zasilając ostojowy ekosystem. Zasadniczo nie lubię trocin, wolę zrębki, słomę, siano, ale gdy już są, trzeba z nich zrobić dobry użytek. Gdybym ich miał nadmiar, pomyślałbym o produkcji brykietów, choć tak naprawdę las na spółkę z bobrami dostarczają takich ilości opału, że brykiety są zbędne.


Gdy zaimpregnowane deski schną, oczyszczam przestrzeń pod podestem. Przez lata nazbierało się tu co niemiara śmiecia. Najpierw bardzo silnym magnesem przejeżdżam wśród śmieci i wybieram tym sposobem wszystkie gwoździe, śruby, nakrętki, druciki, kapsle i inne atrakcje które przez dekady wpadły pod podest. Potem wygarniam kastry liści, zeżartego przez grzybnię drewna, brudnego piasku i innych organicznych szczątek. Wszystko to uzupełni ściółkę w nasadzeniach na obrzeżach Ostoi, gdzie posadziłem robinie i rokitniki.

Remont starej chałupy jest gorszy niż budowa trzech nowych domów, wiem co mówię. Z drugiej strony jednak, wmawiam sobie, że stare domy mają jakąś tam duszę i że warto wkładać w nie trzy razy więcej pracy aby je ocalić. Czy jest sens permakulturowy, ekologiczny, ludzki po prostu próbować wycisnąć co się da z domu starego, źle posadowionego i sypiącego się z każdej ze stron? Wierzę, że jest. Przekładam więc i impregnuję stare legary, poziomuję, daję nową izolację z papy. Podziwiam konstrukcję na której stoi doczepiony do chatki ganek. Jakim cudem to się wszystko trzyma na tych ostojowych ruchomych piaskach?

Pamiętacie wpis o zawalonym płocie? Przyszedł teraz czas na odzysk starych sztachet. Pieczołowicie wyciągam z nich pordzewiałe gwoździe i odkładam do osobnego pojemnika. Zapewne pomyślicie - po co mu te stare gwoździe? No cóż, głównie po to, aby mieć pewność, że nie trafią na wysypisko wraz z workiem śmieci. Czy ich użyję kiedykolwiek? Szczerze mówiąc, na pewno nie wszystkich. Jeden czy dwa co jakiś czas trafiają do butelki z wodą do podlewania miejskich roślin - taki zardzewiały gwóźdź uzupełnia żelazo, którego brak daje się we znaki na przykład moim warszawskim awokado. Mówią, że gdy liście brązowieją to znak, że czas na gwóźdź. Czasami pomaga. Gdybym hodował hortensje, to zakopany w glebie koło nich gwóźdź zmienia kolor kwiatów na niebieski, podobno. No ale nie mam hortensji ... Ani pewności, że oba te pomysły nie są mitem. Tak czy inaczej, jedno jest pewne - zebrane, nie przedziurawią ani bosej stopy, ani opony.

I tak, gawędząc o gwoździach i hortensjach przybijam nowe deski, dzięki czemu nowy podest nabiera ostatecznej formy. Już mi nie będą goście wpadać do dziury. Wiele miesięcy upłynęło od czasu "katastrofy, czyli zawalenia się starego podestu. Zapewne szybciej byłoby podest zrobić z gotowej deski tarasowej, albo dać komuś zarobić i zamówić usługę. Wtedy jednakże nie wziąłbym udziału w jednoosobowych prywatnych warsztatach piłowania, heblowania i prymitywnej stolarki, których efekt przez jakiś czas będzie cieszył  me oko i łechtał me ego (wszak "jam ci to uczynił"). Myślę, że osiągnąłem maksimum efektów przy minimum nakładów wszelakich, z wyjątkiem mojego czasu, ale tego akurat nie żałuję. Każda przepracowana w Ostoi chwila przepełniona jest głębokim poczuciem zasadności, dzięki czemu czas płynie wolniej, a życie wydłuża się znacząco.

Wprawdzie nie samym ogrodem człowiek żyje, ale nie sposób nie wspomnieć o synergii na grządce bobu. Bardzo, bardzo późno zaczął on się właśnie wyłaniać ze ściółki, a wraz z nim masa miseczkowatych grzybów. Są ich po prostu kilogramy. Nie wiem czy to uchówka, dzierżka czy czarka, najważniejsze że na pewno rozkłada słomianą ściółkę i zwiększa żyzność gleby. Gdy dowiem się, kto to taki, nie omieszkam Was poinformować - może okazać się, że to jakiś smakołyk .... Surowe czarki z solą są podobno pycha, ale wiecie jak to mówią w zielarskim światku - "Nie znasz chaszczy? Nie pchaj do paszczy!"

PS. Mądre głowy podpowiedziały, że te grzyby to kustrzebki (Peziza sp.).

piątek, 19 kwietnia 2019

Ogród leśny się budzi

W Ostoi wiosna przychodzi relatywnie późno. Wciąż prześladują ją nocne przymrozki. Na grządkach jeszcze dzieje się niewiele, postanowiłem więc przejść się po miniaturowym leśnym ogrodzie i zarejestrować obiektywem aparatu co już rośnie. 

 Krwawnik i koniczyna biała to moje ulubione rośliny okrywowe. Staram się, aby rosły niemal wszędzie pomiędzy roślinami użytkowymi. Gdy u niektórych rosną jak chwasty i stanowią problem, w Ostoi trzeba się nieco napracować aby raczyły rosnąć. Ogród leśny zakładałem na całkowicie jałowym ugorze w cieniu starych brzóz, pod którymi nie rosło nic poza porostami, rachityczną trawą, z dodatkiem grzybów jesienią. Obecnie w leśnym ogrodzie rośnie bioróżnorodność i mam nadzieję, że z każdym rokiem będzie tylko lepiej.
 Glistnik jaskółcze ziele to bardzo cenna roślina lecznicza, posadziłem go podobnie jak kilka innych ziół aby zawsze go mieć pod ręką. Gdy nie służy do wyrobu medykamentów, doskonale nadaje się na ściółkę.
 Rabarbar jest wspaniałą rośliną jadalną dającą jednocześnie dużo biomasy i cienia. Właśnie zaczyna się przebijać z pod grubej warstwy zrębek. Raz posadzony plonuje wiele lat.
 Kwitną drzewa owocowe, w chwili obecnej na malutkim terenie jest ponad 40 gatunków i odmian. Nie wszystkie przeżyją i nie wszystkie zaowocują, ale te które przetrwają będą żywić latami. W ogrodzie leśnym jakiekolwiek zabiegi ograniczam do absolutnego minimum.
 Polikultury, czyli koegzystencja wielu gatunków jest podstawą urządzania ogrodu leśnego. Agrest, malina, rabarbar, żywokost, przegorzan, pokrzywa  i mniszek.
 Święte zioło Słowian, bylica pospolita, jest doskonałym surowcem nie tylko leczniczym, ale również ogrodniczym. Można z niej sporządzać preparaty stymulujące wzrost innych roślin.
 Chrzan zapuszcza głeboko korzeń palowy, a pokrzywa "działa" korzeniami w płytszych strefach gruntu. Razem zamieniają piasek Ostoi w żyzną glebę, choć zapewne jeszcze nieco lat upłynie zanim będzie można ją nazwać naprawdę żyzną.
 Czosnki niedźwiedzie odstraszają od młodych drzewek nornice, a przy tym smakują doskonale.
 Pokrzywa, gdy zakwitnie, ale zanim wyda nasiona, zostanie ścięta i użyta jako ściółka pod drzewkiem, pod którym rośnie.
 Niektóre drzewka po raz pierwszy zakwitają, czasami nawet te posadzone na jesieni. W tym roku owoców z nich na pewno nie będzie, ale cierpliwie poczekam.
Ciekawa odmiana żywokostu sercolistnego, wśród kokoryczy, bardzo cennego zioła leczniczego i jednego z pierwszych pokarmów trzmieli.
Czosnek niedźwiedzi  - raz posadzony, rośnie latami.
 Barwinek i kokorycz.
Ni to lubczyk, ni to arcydzięgiel, ni to kozłek lekarski, pytałem ekspertów ale jak do tej pory nikt mi nie odpowiedział co to dokładnie jest. Najprawdopodobniej jakaś krzyżówka kozłkopodobna.
 Chyba melisa, choć może być i kocimiętka ;)
 O tej porze roku gdzieniegdzie niebiesko jest od szafirków, przy których uwijają się pszczoły.
Niebieskie oczka niezapominajek przy oczku wodnym.
 Narcyzy, żonkile, normalne i miniaturowe zdobią Ostoję każdej wiosny, szkoda że tak szybko przekwitają.
 Ideałem w leśnym ogrodzie jest sytuacja gdzie ani skrawka ziemi nie widać z pod roślinności. No chyba że jest to ścieżka na której butwieją jesienne liście.
 Wszystkie rośliny okrywowe są pożądane, a jeśli któraś za wysoko wyrasta, automatycznie staje się ściółką - jest przycinana i rzucana pod najbliższe drzewko lub krzew. Jest to tak zwana metoda "chop & drop" czyli potnij i upuść.
Truskawki czują się w pokrzywach doskonale.
 Równie dobrze truskawki czują się w koniczynie.
Truskawka, koniczyna, żywokost, pokrzywa całkowicie wypełniają przestrzeń pod młodą jabłonką.
 Czosnki mają odstraszać krety i nornice, wabić zapylacze no i też trafiać do kuchni.
Łubin schwytał cenną kroplę wody, od bardzo dawna nie padało i jest niezwykle sucho.
 Zagubiona rudbekia doda temu zakątkowi koloru gdy zakwitnie.
 Mini ogród leśny założyłem pod szpalerem brzóz, obecnie przy tych mniejszych staram się zadomowić pnącza, aby stworzyć kolejną warstwę leśnego ogrodu.
 Wrotycz, zioło lecznicze i "magiczne", bardzo rzadko występuje w najbliższej okolicy, choć już kilka kilometrów dalej jest pospolity. Cieszę się, że zechciał się u mnie zadomowić.
 Ci, którzy znają książki o Anastazji zapewne rozpoznają co tu rośnie - to Dzwoniące Cedry Ostoi, czyli świerk syberyjski. Przez dwa lata urosły może dwa centymetry. Nie sądzę abym doczekał ich cedrowych orzeszków, ale może następne pokolenia doczekają ...
 Grusze niedługo rozkwitną. Trochę tu dla nich za zimno i za ciemno, ale trzymają się dzielnie.
 Dla leszczyny z kolei zbyt sucho, ale też się powoli zadomawia. Jak wielokrotnie pisałem, fenomen Ostoi polega na tym, że wszystko co się posadzi nie rośnie kilka lat, ale i nie zamiera, po czym mniej lub bardziej gwałtownie zaczyna rosnąć. To oczekiwanie to czas kiedy rośliny wieloletnie budują korzenie, starając się dotrzeć do jakiejkolwiek wilgoci, a wziąwszy pod uwagę wielometrowej grubości pokłady piachu, nie jest to takie proste.
 Łubin trwały jest cenną rośliną motylkową, wiąże azot z powietrza, służy za ściółkę i pięknie kwitnie na niebiesko. Absolutnie nie chciał tu rosnąć, ale po dwóch latach prób chyba się dogadaliśmy i zaczyna się rozrastać.
 Żywokost z nadrzecznych podmokłych łąk źle się czuje w suchym piachu, ale o dziwo bardzo gruba ściółka ze zrębek trzyma go przy życiu. Jest elementem podwórkowej apteki, służy też do sporządzania nawozów i gnojówek.
 Przytulia o tej porze roku to towar spożywczy, nieco później w sezonie to materiał do ściółkowania i kompostowania. To jedna z nielicznych roślin które wynoszę z leśnego ogrodu do kompostownika.
 Karagana syberyjska to krzew pomocniczy, który wiąże azot z powietrza, dostarcza ściółki i ma jadalne strąki, za którymi podobno przepadają kury. Staram się rozmnażać karaganę i sadzić ją w wielu miejscach ogrodu.
Maliny przez jakiś czas nie chciały tu rosnąć bez intensywnych zabiegów, w zeszłym roku jednak nawiązały chyba wreszcie współpracę z ekosystemem leśnego ogrodu, bo wystrzeliły i zaowocowały obficie. Teraz też młode pędy malin są jednymi z pierwszych jakie się pokazują.
 Najlepsza roślina okrywowo-jadalna, czyli po prostu truskawka. Mam jej wiele odmian, puszczonych "na żywioł", radzić sobie muszą same. W odróżnieniu od tych z grządek wyniesionych, te z ogrodu leśnego dają mniej owoców, nieco mniejszych, ale zdecydowanie bardziej aromatycznych.
 Borówka amerykańska to wielkie wyzwanie przy uprawie w piachu, jak na razie nie owocuje zbyt dobrze, ale nic w Ostoi od początku dobrze nie owocowało, więc jeszcze jakaś nadzieja jest. Nie będę szedł w kierunku stworzenia czemukolwiek idealnych warunków do owocowania, chcę raczej wyłonić te gatunki i odmiany drzew i krzewów, które są naturalnie stworzone do życia w Ostoi, lub takie, które potrafią się do tutejszych warunków zaadaptować.
 Kilka odmian szczawiu pełni funkcję kulinarną i okrywową.
 Świdośliwy kwitną pięknie, a smakują jeszcze lepiej.
 Zabłąkany samotny szafirek, zwykle rosną one w grupach.
 Królowa mojego leśnego ogrodu, jagoda kamczacka, którą cenię za bardzo wczesne kwitnienie i owocowanie. Są to zwykle pierwsze owoce, jakie mam w każdym sezonie. W leśnym ogrodzie rośnie jej sześć odmian, a zapewne jeszcze ich przybędzie.
Z kronikarskiego obowiązku nadmienię, że wieloletnie odmiany cebul, czosnków i szczypiorków też się obudziły, nawet w donicach podsiąkowych. 
 Pod ogromnymi drzewami na środku podwórka żółto od narcyzów.
Na grządkach pierwszy kwiat truskawki, dość dobrze ukryty. Przy okazji testuję teorię o dobrym sąsiedztwie truskawek i czosnków, gdzie czosnki służą za materiał do ściółkowania truskawek i odstraszania od nich szkodników. Porównam też smak truskawek z tymi z leśnego ogrodu, mam szczerą nadzieję, że nie będzie to smak czosnkowy.