niedziela, 3 czerwca 2018

Piec na upalne dni

 Fale upałów przetaczają się nad Ostoją, a deszcze omijają ją w miarę skutecznie. Gdy na dworze żar, najmilszym miejscem pracy okazuje się piwnica. Porządkuję więc w niej różniste różności w samo południe i czasami natrafiam na zdumiewające znaleziska. Jedno z nich to zeszłoroczne bulwy topinambura przechowywane w piasku. Zebrało im się na kiełkowanie, te z lewej musiały pokonać jedynie opór pokrywki, ale te z prawej podniosły ważące ponad 3 kilogramy wiaderko, dlatego takie sfatygowane ...

W starym drewnianym domu temperatury są znośne nawet i na parterze, biorę się więc w największy skwar za drobny lifting pieca. Praca z gliną w porze upału jest bardzo komfortowa, o ile tylko uzupełnia się wodę, bo bardzo szybko paruje. Piec z założenia miał plecami grzać łazienkę, a pusta przestrzeń (tak zwane hypocaustum) miała grawitacyjnie wymuszać przepływ powietrza. Niestety, czy to fuszerka, czy ruchy domu i pieca sprawiły, że na złączu wszystko pękało, piec dostał więc gustowny szlaczek z ceglanych płytek, pokrywający wszystkie pęknięcia. Ewidentną fuszerką był tynk na piecu, zdecydowałem się więc dać mu nowy. Przy okazji zniknęły wszystkie okopcenia powstałe przez trzy zimy użytkowania. Postanowiłem też wyssać z trzewi pieca wszystkie popioły, osady i śmieci, przemysłowym odkurzaczem. Okazało się, że wszystkiego nazbierała się niecała szklanka, czyli o ile piec z zewnątrz dalekim był od ideału, o tyle spala dobrze.

Szaleńcze plony sałaty zadają kłam teorii, że źle znosi ona upały. Znosi dobrze, ale gdy się ją posadzi w odpowiednim mikroklimacie. Ta grządeczka umieszczona została od północnej strony domu, bezpośredniego słońca ma może dziennie z godzinę. Przycupnęła sobie pod sosną, i plonuje nieprzerwanie od wielu tygodni. Stale obcinam zewnętrzne liście, a ze środków wyrastają nowe. Sałaty nie obumierają, nie kwitną, rosną sobie radośnie, a całkowity brak chwastów nie dziwi, bo przecież rosną tak gęsto, że nie ma dla nich wolnej niszy.

Gęstwina jest zresztą charakterystyczna dla Ostoi, choć zasadniczo całkowicie odmienna od jej pierwotnego stanu. Tam, gdzie wcześniej straszył piach z odrobiną porostów, doskonale sobie radzi polikultura bobowo-ziemniaczana. Jeśli porównacie ze zdjęciem w poprzednim wpisie, sami zobaczycie jak gwałtowny jest wzrost. Podobnie w ziemniaczanych wieżach, ta z glebą lokalną urosła już do połowy wysokości, a ta z kompostem jest niemal pełna i za chwilę zakończy się dokładanie. Na plony jednakże trzeba jeszcze będzie poczekać.

Tuż obok mała plantacja topinamburu nie tylko że zarosła przeznaczony sobie areał, to stara się skolonizować okolicę. Cieszy mnie to bardzo, bo wszystko, co wyrasta poza ustalone ramy, staje się źródłem ściółki. Z tej powierzchni dwóch metrów kwadratowych oczekuję plonu w ilości dwóch dużych wiader, plus materiału do ściółkowania i na kompost. Kolejna, większa plantacja topinambura założona na Zapłotku powoli pozwoli mi przenosić jego uprawę do stref dalej oddalonych od domu. Tu spełnił już on swoje zadanie, a jego stanowiska można już wykorzystać pod cenniejsze uprawy.

A w leśnym ogrodzie nastał czas zbiorów jagody kamczackiej, mojego ulubionego wiosennego owocu. Naładowane antyoksydantami jagody doskonale smakują i działają prozdrowotnie. W formie mlecznych koktaili doskonale się sprawdza w te upały, dzięki czemu nawet przy piecu da się wytrzymać.

1 komentarz:

  1. Moje jagody kamczackie już dawno zjedzone, teraz poziomki :) sałaty niestety u mnie padły po ataku mszyc.

    OdpowiedzUsuń