Podziwianie natury pora jednak zakończyć, bo nieubłaganie nadchodzi czas ostatecznych porządków przedzimowych w ogrodzie. A tam, też troszeczkę wiosny jakby. Zbieram rzodkiewki i miniaturowe marcheweczki z donic, wziąwszy pod uwagę, że to już trzeci z nich plon w tym sezonie, nie można na rozmiary narzekać. Nie każdy zresztą może się delektować świeżuteńką rzodkiewką z własnej uprawy w listopadzie. A smakują lepiej niż wyglądają. Jest też sporo fasoli rozmaitych, oraz nieco chińskich kapust tatsoi i pac-choi, sałaty rzymskiej, jarmużu i kwiatów nasturcji. Są też dyniowe ostatki. Zresztą, zobaczcie sami.
Dzień kończę spacerem. Jest cicho, bezwietrznie i słonecznie, momentami wiosennie. Na łące taki oto obrazek. Zamyślony, zapatrzony, jakby z makatki, zwierz. Przez moment mam podejrzenie, że sztuczny, bo ani drgnie. Ale nie, rusza wreszcie niespiesznie i znika w pobliskich krzaczorach. Trochę żałuję, że przerwałem mu wygrzewanie się w słonku. Ale ponieważ i na jutro zapowiadają wiosenną aurę, nadrobi to pewnie jeszcze z nawiązką, podczas gdy ja będę już daleko. Pora pakować zbiory i zbierać się do miasta. Udany to był dzień, oby więcej takich wiosennych dni tej jesieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz