środa, 8 czerwca 2016

Czerwcowe migawki


Gdy wieczór otula Ostoję, a aura taka bardziej burzowa, nadchodzi charakterystyczny moment "oka cyklonu", gdy wiatr cichnie, ptaki milkną, znikają komary, chowają się mrówki, ludzie też przerywają rozmowy by wsłuchać się w ciszę. Wtedy niejeden usłyszy bicie swego serca, inny złapie się na tym, że zapomniał odetchnąć, a ktoś inny z kolei zapatrzy się w niebo, po którym bezdusznie przemieszcza się stalowy ptak, lecący "na Kopenhagę". Za sekundę zerwie się wiatr, załomocze w lipie, potrząśnie gałęziami i na ptaki strachem, a z nieba spadną pierwsze krople. Ale to dopiero za chwilę ...

Gdy wstanie nowy dzień, pójdę pozbierać jagody kamczackie, które w tym roku obrodziły wyjątkowo. To pierwsze owoce jakie w tym roku mamy, choć truskawki dzielnie je gonią, ale jeszcze potrzebują tygodnia lub dwóch. Dzięki posadzeniu wielu różnych odmian dłużej można się cieszyć niebieskimi jagódkami. Podobnie w przypadku niemal wszystkich innych roślin, im więcej odmian, tym większa bioróżnorodność i szanse na dobry plon.

Po zbiorach jagódek kieruję swoje kroki do pomidorów na kostkach słomy, to moje oczko w głowie w tym roku. Właśnie zaczynają kwitnąć, ale znowu, przy wielu odmianach nie jest to jednoczesne i podobnie niejednocześnie zaleją nas owocami. Dzięki temu i dłużej będziemy się nimi cieszyć, i mniej się zmarnuje. A mamy i koktajlowe, i giganty, i do pasty, i do suszenia, i czarne, i żółte, i wiele, wiele innych. Zamierzam robić szczegółowe notaki aby na koniec sezonu wiedzieć, które odmiany najlepiej się sprawdzają w Ostoi.

Ziemniaków też jest kilka odmian, ale również kilka metod ich uprawy. Rosną w zrębce, w tradycyjnej grządce wyniesionej, pod słomą i w słomianej kostce, oraz w tak zwanej ziemniaczanej wieży. Mimo iż każda z tych upraw jest niewielka, to pozwoli ocenić, co się tu najlepiej sprawdza. Każda z metod ma swoje zalety i wady - uprawa w zrębce jest całkowicie bezobsługowa, podczas gdy uprawa w wieży wymaga praktycznie cotygodniowego podnoszenia poziomu ściółki. Co ciekawe, ziemniaki zacznają też wyrastać tam, gdzie nie były w tym roku sadzone, widać doskonale przezimowały od zeszłorocznych zbiorów. Daję im rosnąć, czasami przypadkowo tworzą fajne polikultury z roślinami posadzonymi w tym roku. Ziemniaki wyrastają też w sadziku i wśród owocowych krzewów.

W "słynnych donicach" nadchodzi czas fasoli, po rzodkiewkach i sałatach teraz to one zaczynają dominować. Tu rosną tylko odmiany karłowe, podczas gdy w innych rejonach Ostoi odmiany tyczne pną się po siatkach, tyczkach i innych podporach. Po raz kolejny również podejmuję próbę ze słynnymi "Trzema Siostrami", czyli wspólną uprawą kukurydzy, dyni i fasoli, na wzór upraw Indian Ameryki Północnej. Z dotychczasowych doświadczeń wiem, że w Ostoi ta metoda nie jest skuteczna, ale jeszcze próbuję. Poza warunkami glebowymi moim głównym przeciwnikiem są kosy, które bezlitośnie rozgrzebują grządki, a szczególnie te, gdzie zasiano właśnie coś szczególnie ważnego i cennego, oczywiście. Trochę się bronię przykrywając grządki siatką, ale w tej z kolei grzęzną zaskrońce, a noszenie ich nad rzekę jest dosyć nużące.

Jak cierpliwym trzeba być w kontaktach z przyrodą przekonałem się na przykładzie glediczji trójcierniowej i robinii, które wysiałem do małych doniczek na jesieni. Po zimowym przemarznięciu (tak zwanej zimnej stratyfikacji) powinny one wczesną wiosną wykiełkować, ale długo nie działo się nic. Miałem już wyrzucić zawartość z doniczek i wykorzystać je gdzie indziej, gdy siewki zaczęły wystrzeliwać spod zrębki i rosnąć błyskawicznie. Mam nadzieję, że drzewka te przez długie lata będą wiązać azot z powietrza i dostarczać wartościowej ściółki, a kiedyś również doskonałych słupków ogrodzeniowych.

Skoro o ogrodzeniu mowa, udało mi się wreszcie oderwać od prac na podwórku, i wyjść za płot. Łąki nad rzeczką całe w zieloności, czasem po pierś, czasem niższej, bogatej za to w zioła wszelakie. Wróciłem ze spaceru z naręczami a to żywokostu, a to pokrzywy, a to krwawnika, które w części posłużyły do aktywacji kompostu, w części skończyły w słojach w formie leczniczej nalewki i maści, a niedobitki znalazły dom na strychu, gdzie będą sobie schnąć. Bogactwo ziół jest tak wielkie, że nie wiadomo w co ręce włożyć i zasadniczo mogłyby one wypełnić cały mój czas. Jest coś fascynującego w ich właściwościach i mocy, już od samego czytania o nich robi mi się lepiej. Pragmatycznie jednak wybieram kilka z nich i staram się wykorzystać jak najlepiej, co roku powiększając gamę tych, które włączam do swojej prywatnej apteczki.

W natłoku zajęć, oko jak migawka aparatu co chwila rejestruje bogactwo żywych form, które przybyły do Ostoi. Przybyły, bo jeszcze 3-4 lata temu ich tu nie było. Na każdym kroku rzuca się w oczy a to gad, a to płaz, a to owad, a to kwiat wcześniej niewidziany, coś niespodziewanie wyrasta, coś dziwnego się kryje w liściach, coś kwili, coś w nocy pohukuje. To upewnia mnie, że podążamy w dobrym kierunku, że w tym morzu piachu i sosen tworzymy wyspę tętniącą różnorodnym życiem. I choć nie jest to proces ani łatwy, ani bezbolesny, to jego efekty niesłychanie mnie cieszą.

1 komentarz:

  1. Ci niespodziewani goscie nadaja smaczek ogrodnictwu. Nigdy nie wiadomo kto do nas zawita. I ta swiadomosc, ze tworzymy nie tylko jedzenie dla siebie ale tez dom dla kogos. Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń