Śpiące łąki, śpiące wody, śnieg co własnie przestał padać, a topić się jeszcze nie zaczął, cisza, która wypala z głowy zgiełk wielkiego miasta i świdruje w uszach. Ani podmuchu, ani dźwięku. Człek podskakuje do góry gdy spadnie kropla. Chwila, dwie, pięć, odezwie się ptak, czar pryska, pora kończyć krótki spacer i brać się za robotę. Wiatry osikę wywaliły, trzeba pociąć i zwieźć drewno, pora budki dla ptaków reperować i wywieszać, pora plan ogródków zrobić, ustalić z grubsza co, kiedy i gdzie posadzić. Niby jeszcze za wcześnie na wszystko, ale już czasu zaczyna brakować.
A w młodniku tyle żerdzi jeszcze leży, tyle drewna do uratowania od zmarnowania, więc targam te żerdzie i koruję je i ustawiam bez wielkiej nadziei, że coś z nich jeszcze będzie, Trzeba było je korować i suszyć na bieżąco, ano trzeba było, ale ręce dwie tylko i doba dwadzieścia cztery godziny tylko ma. Pod korą można za to teraz studiować życie w pigułce - procesy śmierci i narodzin, przechodzenia jednej formy w drugą, materii ożywionej w nieożywioną i odwrotnie. Podpatrywać grzyby, robaki, larwy, owady, procesy glebotwórcze i fizyczne przemiany wody, a wszystko to przy rytmicznych zgrzytach ośnika. Kudy tam temu do Siekierezady, ale z lekka muzyką sfer leśnych trąca. A wracając na ziemię, żaden element, jaki nam ta ziemia daje, nie powinien się marnować, dlatego też póki jeszcze nie można grzebać w ogródku, strugam ile się da.
Nie wiadomo kiedy minął dzień i pora wracać do miasta. Odjazdowi towarzyszą ostatnie krzyki żurawi udających się na nocny spoczynek. W młodniku coś drepta, trzaskają suche gałązki, być może to mama-łosza ze swoim potomkiem wraca z całodniowej wyprawy. Pewnie niedługo odezwie się sowa, a psy z dalekich gospodarstw rozpoczną te swoje szczekane relacje, opowiadając sobie nawzajem jak im minął dzień. Wszystko toczy się swoim rytmem, w którym zanurzam się tylko na moment, od którego odchodzę i do którego znowu wracam, a wokół las, jak stoi tak stał, jak szumiał, tak szumi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz