sobota, 30 lipca 2022

Trudny miesiąc

 

Lipiec był miesiącem trudnym, ale owocnym. Dosłownie i w przenośni. Posypały się plony roślin z "berry" w nazwie angielskiej - od truskawek, przez agresty i porzeczki, po malinojeżyny. Te ostatnie okazały się najbardziej odporne na brak opadów i podlewania, bo leśnego ogrodu nigdy nie podlewam. W lesie, po jedynych dłuższych opadach, wystąpił epizod kurkowy, który pozwolił nacieszyć się nieco tymi grzybami, zaraz jednak wystąpił i epizod grzybiarski, za nic mający sobie nowe ogrodzenie i tabliczki informujące o tym, że teren jest prywatny i że w sumie wypadałoby nie wchodzić. Niestety, poszanowanie dla własności prywatnej jest tu w okolicy równie rzadkie, jak trufle w sosnowym młodniku, czyli nie istnieje.

Łatwiej nieco mi zrozumieć wszystkie ptaki, tłumnie ściągające do Ostoi aby pożywić się właśnie dojrzewającymi owocami. Nie używam żadnych siatek, zasadniczo w ogóle nie chronię w żaden sposób owoców. Kilka lat stosowania czerwonych nakrętek na grządkach z truskawkami nauczyło ptaki, że lepiej to czerwone na ziemi zostawić w spokoju, i truskawek nie ruszają. Natomiast, nie zebraliśmy niemal aronii, a z borówki amerykańskiej może jedną dziesiątą pozostawiły nam ptaki. Ale, ze wspomnianej wcześniej malinojeżyny, nie "zginął" ani jeden owoc. Jeśli ptaki wybierają swoje dania na podstawie wartości odżywczych, to byłoby to złą rekomendacją dla malinojeżyny. Lecz ponieważ tego nie wiemy, to zjedliśmy wszystkie owoce ze smakiem. Dodatkowo, w gęstych trawach odkryłem łany poziomek, które wyrosły z przeterminowanych nasion. Nasiona te rozsypałem jesienią, a teraz cieszyliśmy się pierwszymi owocami.

Muszę się przyznać do jednego poważnego zaniedbania, graniczącego z lekkomyślnością. Do tej pory nie uruchomiłem w Ostoi nawadniania. Ryzykowałem, strategicznie planując swoje wizyty i ręczne podlewanie konewkami grządek ogrodu kuchennego oraz upraw w kostkach słomy, obserwując prognozy i radar pogody. Jeszcze nigdy nie było roku tak kapryśnego i jednocześnie tak nietrafionych prognoz. Miało padać - nie padało - to główna mantra lipca w Ostoi. Pomimo tego, udało się utrzymać ogród kuchenny przy życiu, a nigdy nie podlewany ogród upraw głównych, zwany Zapłotkiem, miejscami zamienił się w dżunglę, gdzie kukurydza, dynie i pomidory zarosły już nawet ostatnie ścieżki. Ogród ten w sumie radzi sobie zdecydowanie lepiej niż grządki podwyższone przy domu, no ale niemożliwością w takich warunkach byłoby uprawiać na przykład sałatę.

W tym roku postawiłem sobie za punkt honoru wygrać z zarazą ziemniaczaną na pomidorach i jak na razie, odpukać, to się udaje. Jest to jednak trudna walka. Wszelkie moje opryski profilaktyczne niestety nie pomogły i zaraza, jak w zegarku, czyli jak w poprzednich latach, pojawiła się dokładnie 15 lipca. Zabrałem się wtedy za nią solidnie, wykonując opryski pomidorów nawet dwa razy w tygodniu, oczywiście środkami naturalnymi, ale zmieniając je co oprysk. Zwiększyłem też stężenia dwukrotnie. Zacząłem dodawać kleik z mąki do niektórych oprysków, aby dłużej trzymały się na roślinie, do innych w tym samym celu dodawałem mleko. Przyłożyłem się do tego naprawdę solidnie i zaraza zaczęła się cofać. Oczywiście, wszystkie zainfekowane liście obcinałem natychmiast, ale na głównych pędach trzeba było czekać na efekty oprysków. Po pewnym czasie, wszystkie te paskudne brązowe plamy przestały się powiększać, a wkrótce potem zjaśniały i teraz widzą je tylko co bardziej wprawne oczy. Na dzień dzisiejszy zaraza jest pod kontrolą, a na krzakach pomidorów pierwsze owoce zaczynają dojrzewać. 

W ostatnim tygodniu lipca zebrałem do końca czosnek. Posadziłem łącznie 100 ząbków jesienią, z czego 40 na jednej grządce dedykowanej dla czosnku (1 m2) oraz 60 na pięciu grządkach z truskawkami (5 x 1m2). Łącznie z tej uprawy zebrałem 96 główek czosnku, przy czym na grządce czosnkowej nie były one wcale większe niż te rosnące wśród truskawek. Decydująca okazała się odmiana - Siberian wygrał z Harnasiem, a te obie z moją odmianą, która dała główki najmniejsze, ale za to najbardziej aromatyczne. Czyli żadnych niespodzianek. Natomiast, dostałem solidną lekcję od czosnku, którą muszę zapamiętać. Grządki truskawkowe podlewałem ręcznie po to, aby mieć nieco więcej owoców. Okazało się, że pomimo upałów i suchej wierzchniej warstwy, pod zrębkami, na poziomie główek czosnku, jest za mokro. Czosnek przy zbiorze obdzierał się ze skórki, główki rozpadały się, a wszystko dodatkowo oplatała niesamowita ilość białej grzybni. Z grzybni generalnie się cieszę, ale niekoniecznie chciałbym ją mieć w takiej ilości na czosnku, który ma służyć cały rok do następnych zbiorów. Zauważyłem to przy pierwszej główce i na szczęście poszedłem po rozum do głowy - postanowiłem odroczyć zbiory i nie podlewać już truskawek. Krótko mówiąc - pomogło. 

Niewiarygodnie pięknie rosną ziemniaki, wyprowadzone z ogrodu upraw głównych na Zapłotku do ogrodu leśnego w Sorku po to, aby zwiększyć ich odległość od pomidorów. Krzaki rozłożyły się na ścieżki i miejscami nie można przejść. Równolegle, pojawiły się nornice, przewiduję więc, że mogą wystąpić znaczące straty w plonach. Otwory i kanały nornic były widoczne niemal wszędzie, a w biały dzień widziałem te zwierzaczki biegające do stawu, pewnie aby się napić. Trwało to jakiś czas, aż pojawił się lis i zaczął dosłownie eksterminować nornice. To pora, kiedy lisy karmią młode, było więc duże zapotrzebowanie na tłuste kąski. W efekcie, nornic już niemal nie mam, mam za to dosłownie setki głębokich na stopę dziur, które lis wygrzebał w pogoni za nornicami. Dziury są wszędzie, a co ciekawe, największe spustoszenie jest na kwietnej łące, która miejscami wygląda jakby ryło w niej stado dzików. Pracowicie nagarniam lisi urobek z powrotem do dziur, z nadzieją, że to co tam rosło, odrośnie. Resztę pozostawiam naturze w nadziei, że ustali się jakaś nornicowo-lisia równowaga.

Lipy przekwitły, okoliczne łąki wyglądają jak fryzura skina, upał pali glebę, a pszczoły głodują. Nie ma bez mała żadnych pożytków w okolicy, jedyną widoczną enklawą jest mój ogród leśny i podwórkowy. Tłumy pszczół obsiadają dziko rosnące rośliny nad brzegiem stawu - karbieniec pospolity, tarczycę pospolitą, krwawnicę czy tojeść, pszczoły są na każdym kwiatku posadzonym przeze mnie w ogrodzie. Wyleczyłem je z warrozy parownikiem Doktora Kwaska i wspomogłem lekko cienkim syropem, patrząc jednak na niebywałą sytuację z cukrem, myślę, że zabiorę się tej jesieni za dalsze zwiększanie liczby pszczelich pożytków w Ostoi. 

Pomimo suszy i upału, oraz wiosennych opóźnień, ruszyły ogórki i cukinie. Wkrótce, pomimo że w tym roku posadziłem ich mniej, zacznie się klasyczna cukiniowa klęska urodzaju. Na razie jednak, każda nowa cukinia cieszy i przysłowiowo, staram się mieć cukinię w każdym posiłku (co i w praktyce niemal się udaje). Wydaje się, że powiększenie areału uprawy dyń kosztem cukinii było dobrym rozwiązaniem. Dynie jednakże nie znają umiaru - wspinają się na sosny, na ogrodzenia, na pomidory .... Staram się zajmować swoimi uprawami jak najmniejszą powierzchnię Ostoi, ale chyba pora zastanowić się nad relokacją dyń z Zapłotka do leśnego ogrodu, tak jak zrobiłem to z ziemniakami. Podobnie, dobrym rozwiązaniem okazała się rezygnacja z uprawy cukinii na grządkach Parszywej Dwunastki, czyli grządkach podwyższonych tuż przy domu. Dzięki temu jest więcej miejsca na sałaty i kwiaty (nigdy bym nie przypuszczał, że coś takiego kiedyś napiszę, wszak sałaty i kwiaty miały u mnie raczej niski priorytet). Obecnie, na każdej z grządek Parszywej dwunastki co najmniej jedna stopa kwadratowa (obszar w przybliżeniu 30 x 30 cm) dedykowana jest jakimś kwiatom, dzięki czemu moje pszczoły mają przynajmniej namiastkę kwitnącego lata. Jak widać, miejsce takie jak Ostoja jest w stanie ciągłej zmiany i nic, ani sąsiednie łąki, ani moje grządki, nie pozostaje takie samo na długo, a moją rolą jest przystosowywać się i swoje siedlisko do nowych okoliczności, co czasami bywa trudne. Dzięki temu jednak, nie można narzekać na nudę i to jest chyba najbardziej pozytywna lipcowa konkluzja.

5 komentarzy:

  1. Czy mógłby Pan zdradzić skład oprysków na zarazę. Ja zawsze polegnę w tej walce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, ale jednej dobrej recepty nie ma. Najlepsze efekty u mnie daje naprzemienne stosowanie kilku różnych oprysków. Zaczynam od aspiryny (jeden oprysk), a następnie na zmianę wywar ze skrzypu i roztwór wody utlenionej. Czasami soda oczyszczona. Stężenia od bardzo małych profilaktycznie do większych gdy rośliny chorują. Na moim kanale na YT jest playlista Kuchnia Permakulturowa, gdzie pokazuję jak robię niektóre opryski.

      Usuń
    2. Dziękuję bardzo.
      Beata

      Usuń
  2. Oj wyszło Anonimowo, przepraszam że się nie podpisałam. Pozdrawiam z Mazur :)
    Beata

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny blog, jest tu dużo ciekawej treści. U mnie w lesie jest trochę gorzej.

    OdpowiedzUsuń