Święto Pracy, pierwszy dzień maja, niczym nie różnił się od pozostałych dni tutaj - pracy po kokardę. Nareszcie zakwitł mniszek lekarski, to znak, że pora sadzić ziemniaki. Sadzeniaki przechowywałem w wiadrach z piaskiem, w piwnicy. Porosły w tym roku niebywale, ale przezimowały wszystkie co do sztuki. Wysypawszy delikatnie wszystko do kastry, rozplątałem te ziemniaczane węzły gordyjskie i pracowicie posadziłem na Zapłotku, czyli dokładnie tam, gdzie rok temu. Albowiem zaprawdę, powiadam wam, nie wierzę w płodozmian tu i teraz. W takim trybie uprawy, jak w Ostoi, można sadzić ziemniaki w to samo miejsce, i ani nie ma chorób, ani nie ma szkodników, a plony nie maleją, a raczej rosną. Kluczem jest bardzo grube ściółkowanie jesienią i sadzenie w tą ściółkę właśnie. Teraz pozostaje czekać, aż wyjdą ze ściółki (a ponieważ piszę to w końcu maja, to potwierdzam, że wyszły i jak na razie mają się dobrze.
Siewy zimowe wreszcie ruszyły z kopyta i powoli sałaty i szpinak zaczynają się nam nudzić. Zagęszczenie i rozmiar szpinaku pokazuje, że metoda się sprawdza. Skrzętnie wszystko notuję, w specjalnym pliku o nazwie "Co się udało i co powtórzyć". Powiedzieć co zanotowałem w pliku o nazwie "Co się nie udało i czego nie powtarzać?" No dobrze, powiem. Pietruszka się nie udała, nie wzeszła ani jedna. Za to pięknie wzeszła marchew i seler naciowy, ale tych oczywiście jeszcze nie jemy, bo są za malutkie. Zapowiadają się jednak dobrze, a szczególnie cieszy mnie marchew, bo w Ostoi bywa z nią bardzo różnie.
Hitem maja była niewątpliwie rójka pszczelej rodziny, która opuściła ul i usiadła na sośnie. Sporo czasu zajęło mi wykombinowanie, jak ją stamtąd zdjąć i osiedlić w nowym ulu. Ekwilibrystyka na szczycie drabiny z kilkoma kilogramami pszczół nad głową nie jest taka prosta, ale w ostatecznym rozrachunku udało się całe towarzystwo zapakować do pudła, znalazła się też matka, rodzina w komplecie trafiła więc do nowego domu. I tym sposobem, choć tego zupełnie nie planowałem, mam o jeden ul więcej, no i w związku z tym nieco więcej pracy, ale na szczęście takiej, która cieszy.
Ogrodniczo, sezon się spóźnia i przez cały maj rozważałem, kiedy przystąpić do sadzenia pomidorów i dyniowatych, odkładając tą decyzję. W międzyczasie, pogoda sprzyjała wielce leśnemu ogrodowi, który zaczął się pięknie zielenić bez najmniejszych zabiegów i podlewania. Drzewa i krzewy zdążyły zakwitnąć i przekwitnąć, a pomidorów jak nie posadziłem, tak czekam dalej. Dopiero gdy nadszedł ostatni weekend maja, ruszyła machina dyniowo-pomidorowa. Sadziłem i siałem przez dwa dni, od świtu do zmierzchu, obsadzając większość miejsc na podwórku sadzonkami, a w wolne siejąc nasiona. Do obsiania cukiniami i dyniami pozostał mi jeszcze fragment Zapłotka, miejsce z najgrubszą ściółką z liści. Mam nadzieję, że uda się to zrobić w przeciągu najbliższych kilku dni.
Po dwudniowym maratonie sadzenia rozsad pozostała już tylko taczka koszyczków i doniczek do umycia. Nie zgadniecie, ile ich jest w tej taczce ... a może ktoś zgadnie? W każdym razie, jest to moment wyzwolenia - najważniejsze rozsady poszły do gruntu, kości zostały rzucone. Teraz pozostaje czekać, pilnie obserwując pogodę, albo ... nie obserwować i wrócić za miesiąc, bo i cóż z tej obserwacji? Jeżeli tak jak w zeszłym roku w czerwcu przyjdzie grad (tfu, tfu), to nie ma zmiłuj. Może więc lepiej zająć się czym innym?
Jak powiedział, tak zrobił. Włażę do stawu, sadzę nowe rośliny wodne. Im grad niestraszny. Jak zawsze, sadzę większość w dno stawu, ale kilka sadzę w koszykach, aby sobie poobserwować, co się z nimi w stawie dzieje. A gdy to robię, patrzę i śmieję się sam do siebie - tam, przy dnie, w zeszłorocznym koszyku, wschodzi dziki ryż. Głęboko pod powierzchnią coś się zieleni. Trzymajcie kciuki, aby wyrósł, dojrzał i obsypał ziarnem. Pokażę go wam gdy wyjdzie nad wodę, bo teraz nie wygląda zbyt efektownie, no ale pomimo to, bardzo mnie cieszy, że wykiełkował.
Maj obfitował w tyle pięknych zachodów słońca, że nie bardzo wiedziałem, który pokazać. Uzbierała się ich spora kolekcja, odkąd nieco ponad rok temu regularnie je fotografuję. Ktoś zapytał o sprzęt, technikę i tym podobne detale - no cóż, jak wszystkie zdjęcia tutaj, robione są "z marszu", małym, kieszonkowym, na dzisiejsze standardy wiekowym Olympusem, z którym się nie mogę rozstać, bo jest niezniszczalny i wodoodporny. Nie ma czasu na ustawki, statywy, pozowania, poprawiania. Cyk, myk - wyszło, to dobrze, nie wyszło to trudno. Zupełnie tak samo, jak z tymi rozsadami ....
W końcu wpis majowy - ileż można czekać :-)
OdpowiedzUsuńPo części to wynik awarii bloga, nie pozwalał wrzucać zdjęć ;) Ale miło, że koś czeka :)
UsuńCzeka czeka. I czasami doczekać się nie może 😉 dziękuję za ciekawy wpis!
UsuńOj czekamy! Dziekuje za wspaniały blog!
OdpowiedzUsuńI ja bardzo jestem ciekawa nowinek z Ostoi.
OdpowiedzUsuńDziękuję i proszę nie przerywać pisać. Wierzę, że nie tylko dla mnie to ważny moment kiedy pojawia się nowy wpis :-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń