Pomimo wszystkiego, wydaje się, że w kwestii sezonu ogrodniczego, uciekliśmy grabarzowi spod łopaty. Intensywna troska o nowe nasadzenia pomidorów zaczyna przynosić efekty i nawet tu i ówdzie zrobił się gąszcz, a najstarsze wiekowo krzaczki zaczynają zawiązywać owoce. Te ponownie wysiane i sadzone z około trzytygodniowym opóźnieniem, mają, no cóż ... trzy tygodnie opóźnienia, znowu więc wszystko zależy od pogody i tego, jak długo będziemy się cieszyć ciepłą jesienią (pomijając aspekt potencjalnych gradobić, wcale to a wcale niewykluczony). Robię wszystko, co w mojej mocy, aby rosło się im dobrze, czyli ... w sumie niewiele. Obcinam wilki i stosuję opryski profilaktyczne, zamiennie z sody lub z mleka, co około siedem dni. Póki co, odpukać, jest nieźle.
Ruszają gwałtownie ponownie posiane dynie i kabaczki, niektóre odmiany niemal wręcz eksplodują. Lubią one tą wilgotną, gorącą pogodę, ale zwiększa ona niebezpieczeństwo chorób grzybiczych. Nie mając już marginesu błędu, tnę dyniowate brutalnie, nie pozwalając im się zagęszczać i rozgałęziać, a wszędzie gdzie mogę, prowadzę je w pionie, na jeden pęd. Daje to świetne efekty na grządkach oraz na kostkach słomy. Najgorzej jest na Zapłotku, czyli w ogródku utrzymywanym tylko dzięki jesiennemu grubemu ściółkowaniu, z nieznanych mi przyczyn dyniowate kiełkowały tam bardzo powoli i nadal mają zaległości we wzroście. Na razie nie interweniuję, i myślę, że w ogóle nie będę interweniował, wszak Zapłotek to sztandarowy eksperyment, którego podstawą jest "nicnierobienie". Na chwilę obecną mogę powiedzieć, że rewelacyjnie rosną tam obecnie ziemniaki, które bezproblemowo odbiły po utracie wszystkich liści w wyniku przymrozków. Zapowiada się, że będzie z nich pociecha.
Warzywniki to oczywiście jedynie mały fragment Ostoi, choć istotny. Główne nadzieje jednak pokładam w ogrodzie leśnym, a ściślej w najnowszej jego części. To tam koncentruje się moja uwaga, ale więcej jest w tym obserwacji i myślenia, niż rzeczywistej pracy. Wszak teraz nie pora, aby sadzić drzewa i krzewy, ale można z powodzeniem myśleć, co jeszcze, gdzie, dlaczego i po co posadzić. A gdy się trafi jakaś okazja, albo pojawia się nagle w sprzedaży coś, na co od dłuższego czasu poluję, grzechem by było nie zakasać rękawów i nie posadzić. I takim to sposobem, co jakiś czas uzupełniam leśny ogród o kilka sadzonek - a to jakaś makia, a to jakaś hurma, nazwy brzmią egzotycznie, ale są to wszystko przemyślane wybory. Każde drzewo czy krzew pełnić ma szereg funkcji - żywić, leczyć, wiązać azot z powietrza czy też stanowić pożytek dla pszczół. Tym sposobem, w najnowszej części leśnego ogrodu, anim się obejrzał, a przybyło czterdzieści gatunków.
W tym roku szczególny nacisk kładę na rośliny stanowiące pożytki dla pszczół, zapewniające im nektar i pyłek. Zaczynają procentować lata stosowania koniczyny białej dosłownie wszędzie - na resztkach trawników, na ścieżkach czy jako żywej ściółki na grządkach. Gdy wokół koszone są wszystkie łąki, moje pszczoły coraz częściej odwiedzają podwórko, spiralę ziołową, leśny ogród, a nawet liczne samosiejki na grządkach, takie jak ogóreczniki. Na kwietnej łące przekwitł już żmijowiec ale jeszcze niebieści się chaber bławatek. Nadchodzi pora pierwszego koszenia łąki, której skoszę jedną trzecią i pozostawię pokos na jakiś czas, aby nasiona mogły wysypać się na glebę. Kolejną jedną trzecią skoszę w sierpniu i ostatnią we wrześniu a to wszystko po to, aby każda rosnąca tam roślina dostała szansę wydać nasiona.
A skoro jesteśmy przy pszczołach, to powiem, że zaskakują mnie nieustannie. Poznaję i podziwiam ich zwyczaje, jakie by one nie były. Trudno bowiem zachwycać się masową eksmisją na bruk trutni z ula, którą to robotnice urządziły w każdym z moich uli. Biedni faceci zostali wygnani jako zbędni, po to aby zwolnić miejsce dla przydatnych robotnic. No cóż, takimi prawami rządzi się kolektywna świadomość rodziny pszczelej. Zupełnie innego kalibru jest obserwacja pszczół latających spory dystans po wodę do mojego stawu, choć mają bliżej poidła i oczko wodne (program oczko wodne dla każdego jak widać nie wypalił). Chyba pszczoły dają mi lajka za budowę stawu, jeżeli piją z geokraty, po której wchodzimy do stawu aby popływać.
Podsumowując stan na pierwszy tydzień lipca, nie jest najgorzej. Może będziemy jeszcze mieli dobry plon, może nie grożą nam szczaw i mirabelki (aczkolwiek nic przeciwko nim nie mamy). Zbieramy ogromne ilości zielonego groszku, plonującego obficiej niż kiedykolwiek, cieszymy się bobem, pałaszujemy wszelkie szczypiory, cebule i sałaty, skończyliśmy jagody kamczackie, jesteśmy w trakcie truskawek, a już kuszą porzeczki i letnie maliny. Zaczęły pojawiać się w naszym lesie kurki i pierwsze własne czarne jagody ...
".... A po nocy przychodzi dzień
a po burzy spokój...."
To ciekawe dlaczego pszczoły wolą pić wodę ze stawu niż z bliżej ustawionego poidełka. Może ma wpływ na to odczyn wody lub jakąś ich strategia, która na na celu ochronę ula. A może jest większa szansa znalezienia nowego źródła nektaru. Ciekawe 😉
OdpowiedzUsuńU mnie już po jagodach kamczackich. Porzeczka czerwona jest w fazie pełnej dojrzałości, powoli dojrzewa agrest i borówki. Cieszę się że Ostoja się rozwija. Czekam na więcej newsów dotyczących pszczół 😉
Mały ul to moje marzenie :) Niestety póki co w bloku nie ma na to sposobu. Ale może kiedyś...
OdpowiedzUsuń