środa, 13 maja 2020

Znów przyjdzie maj ...

W Ostoi budzik się włącza około trzeciej trzydzieści. Jeszcze w całkowitych ciemnościach odzywają się ptasie trele, stopniowo narastając do poziomu, który nie daje spać. Gdy do chóru dołączają żurawie, znak to, że zaraz będzie widno i że skoro spać się nie da, to równie dobrze można zająć się czymś konstruktywnym. Wbijam się więc w kalosze i wyruszam w łąki, aby o porannej rosie zebrać pokrzywę, lub żywokost. Rośliny są wtedy "wypoczęte" i pełne wigoru, wypełnione wodą i całe w kroplach rosy. Z takich właśnie roślin powstają moje najlepsze nawozy do warzywnika. Przy okazji obserwuję sąsiadów - a to lisa, a to bobra, a to łosia, a to sarny, no i te drące się żurawie, często w towarzystwie stad małych ptaszków wybierających coś tam z trawy. Zwykle melduje się też dyżurny zając, który nieśpiesznie strzyże trawy wokół mego stawu. Po stawie zwinnie pływają zaskrońce, a pod powierzchnią wody bujnie kwitnie życie seksualne traszek. Ogromne ilości larw ważek sugerują, że z komarami problemu w tym roku nie będzie.

Po porannym spacerze i kawie, ale jeszcze przed śniadaniem, wędrują do ziemi kolejne rozsady, w tym ostatnia na ten rok partia bobu. Zawziąłem się na bób po raz kolejny, tak średnio nachodzi mnie taka zawziętość co drugi rok. I to jest właśnie ten rok - bobowy. Testuję dwie nowe odmiany, ale także jak zawsze sieję własne nasiona. Małe partie bobu wysadzam co tydzień - dwa, dzięki czemu plony się rozłożą w czasie i nie spotka nas klęska urodzaju. Piszę zresztą tu o tym do znudzenia - lepiej mieć cztery sałaty w tygodniu przez 10 tygodni, niż 40 sałat jednorazowo.

Część bobu trafia na Plażę, czyli nowe grządki z piaskowymi ścieżkami. Nie spieszę się z ich zapełnianiem, gdyż prognozy pogody nie są optymistyczne. Deszcz ze śniegiem i przygruntowe przymrozki sugerują, że nie ma sensu się spieszyć. te nowe grządki zachowują się ciekawie. Gdy nie pada, wierzchnia warstwa kompostu wysycha i wygląda "pustynnie", ale każdy centymetr głębiej ukazuje więcej wilgoci, przy dnie grządki jest, powiedziałbym, mokro. Zobaczymy, jak sytuacja będzie tu wyglądać w sierpniu, który zawsze jest dla Ostoi miesiącem krytycznej suszy.

Tymczasem, porządkuję grządki Parszywej Dwunastki - zbieram wszystko, co do zebrania, usuwam całość ściółki i daję ją do kompostownika oraz uzupełniam grządki nowym, najlepszym jaki mam, kompostem. Lekko ubijam grabiami, aby kompost osiadł, bo nie cierpię, gdy osiada w trakcie sezonu. Grządki muszą być gotowe na moment, gdy (jak w piosence) znów przyjdzie maj, a z majem bzy, Na bzach średnio mi zależy, ale wraz z bzami przychodzą pomidory, które w domu porosły "jak drzewa", oraz czas siewu do gruntu ogórków, cukinii, kabaczków i dyń. To na ten czas czekam z utęsknieniem co roku, bo nie ukrywam, że te właśnie rośliny lubię uprawiać najbardziej. Kolejnym krokiem po uprzątnięciu grządek będzie naprawa systemu nawadniania, bo spodziewam się, że w tym roku pogoda nie będzie dla nas łaskawa i padać będzie tyle, co kot napłakał.

Po serii porannych prac nadchodzi pora śniadania, udaję się więc do mojej spiżarni i apteki, po codzienną porcję witamin i mikroelementów. Można tam iść bez maseczki i o zgrozo, nie zapłacić za towar. Ogród nawet nie odczuł straty, przeciwnie, zwolnione miejsce szybko zapełni się nowym towarem. Wyprawa zajęła mi dwie minuty, bo spiżarnia i apteka mieszczą się tuż przy domu. Naprawdę wiele problemów tego świata można rozwiązać w ogrodzie. Bardziej świeżych witamin nie jadają nawet miliarderzy, chyba, że przy okazji tłuczenia kasy uprawiają również ogródek ... Wierzę głęboko (i nie jest to wiara ślepa, a oparta na solidnym fundamencie nauki), że jesteśmy tym, co jemy i że jedzenie jest najlepszym lekarstwem, bo przede wszystkim zapobiega zanim trzeba leczyć. No i przy tym nieźle smakuje. Fajne jest też uczucie, że bierze się jedynie tyle, ile naprawdę potrzeba, nic się nie marnuje, a osławiony ślad węglowy jest ujemny. Zdementować jednak muszę przypuszczenia, jakoby dziewięćdziesięciokilowy chłop był w stanie robić od świtu do zmierzchu na tych paru "korzonkach". Istotą posiłku są mleko, jajka i chleb własnego wypieku, żeby nie było, że tu jakąś ciemnotę wciskam... Na razie jeszcze Ostoja tych produktów nie wytwarza, ale żywię nadzieję że zacznie, gdy tylko zamieszkam w niej na stałe. Tymczasem, kompensuję  ekologiczne koszty ich pozyskiwania z zewnątrz, między innymi sadząc więcej drzew.

I tak, gdy wybija godzina dziewiąta rano, a ja już po kilku godzinach pracy i po solidnym śniadaniu, mogę się brać za kolejne zajęcia. O nich napiszę już jednak innym razem - pewne idee, projekty i czyny muszą dojrzeć, aby mogły ujrzeć światło dzienne. Dość powiedzieć, że tradycyjnie kończę pracę o zachodzie słońca, wgapiam się w nie przez kwadrans, czekając aż się schowa w ten ostatni przed zapowiadanym załamaniem pogody wieczór i gdy tylko zniknie, znikam również, aby czas złej aury spożytkować na sprawy miejskie i znowu wrócić do Ostoi, gdy znów przyjdzie maj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz