piątek, 15 lutego 2019

Za kwadrans wiosna

Nie, nie, na zdjęciu obok to nie Ostoja w lutym 2019, to przełom lipca i sierpnia 2018 i tak zwane "Kostki Północne", czyli jedna z trzech upraw w kostkach słomy na podwórku Ostoi. Dwa rzędy kostek stały tu dwa lata, trzeci rząd rok, dostarczając pięknych plonów, dwuletnie rozpadły się jednak na tyle, że pora je wymienić. Przekonałem się, że o ile kostki wytrzymują trzy sezony w uprawie pomidorów, o tyle przy uprawie dyniowatych dwa sezony to szczyt ich możliwości. Zwykle wymianę taką przeprowadzałbym w pierwszej dekadzie marca, w tym roku jednak kostki w połowie lutego nie były już skute lodem, zabrałem się więc niezwłocznie do roboty, bo dzień jednak jeszcze krótki.

Kostka po kostce, usuwam sznurki, i "spulchniam" słomę widłami. Nic się tu nie marnuje, cała słoma trafia jako ściółka na pobliskie grządki wyniesione i wał permakulturowy. Praca idzie bardzo szybko, gdy elementy rozmieszczone są strategicznie, czyli blisko siebie. Machając widłami w lutowe południe oddaję się refleksji nad mocami natury, ewidentnie ujawniającymi się pod kostkami słomy, jak również nad tym, że praktycznie wszystko, czego nauczyli mnie moi nauczyciele permakultury, sprawdza się w praktyce na mazowieckich piachach, równie dobrze jak w dalekiej Australii.

"Dajcie mi gołą skałę pośrodku oceanu, a założę na niej ogród" - miał mawiać Bill Mollison, twórca permakultury. Zapewne zaraz po zapewnieniu sobie zbiórki wody deszczowej, zacząłby tą skałę ściółkować, pewnie morskimi glonami. Wróćmy jednak na ziemię, dosłownie. Moc ściółki jest wielka - pozwala organizmom glebowym przekształcać ugór w żyzną glebę. Po lewej moja "gleba" rodzima, czyli niemal czysty piasek. Postawiłem na nim kostki słomy, w których uprawiałem warzywa. Część kostek stała rok, część dwa lata. Efekt widać gołym okiem - pod kostkami zaczęła powstawać ciemna, żyzna, bogata w materię organiczną gleba. Nie jest to proces szybki, ale niewątpliwie widoczny. Pokazuje nam, że bez zwożenia ziemi, kompostu, obornika, torfu czy innych materiałów, można założyć ogród nawet na najmniej urodzajnym ugorze, byle się dogadać z naturą.

Maluczko, a wszystkie stare kostki zostały rozebrane na czynniki pierwsze i trafiły na grządki. Jak zwykle w Ostoi, która eksperymentowaniem stoi (tak, wiem, czerstwy rym), jedne grządki są ściółkowane grubo, inne ledwo-ledwo. Są grządki ściółkowane, zrębkami, sianem, słomą, są też mieszane. Konkluzja jest jedna - każda ściółka działa, zatrzymuje wodę, chroni glebę, żywi mikroorganizmy. Lepsza ściółka byle jaka niż jej brak. W zdecydowanej większości przypadków, oczywiście. Bo jeśli nie radzisz sobie ze ślimakami, to ściółkowanie może tą bezradność znacząco wzmóc. Ale, kończmy dygresje i do rzeczy ...

Tam, gdzie stały stare kostki, za chwilę postawię nowe. Aby mikroflora glebowa nie miała mi za złe urządzonej jej demolki (ostatecznie ich poprzedni dach leży rozrzucony po innych grządkach), zasilam glebę kompostem bokashi, pieczołowicie gromadzonym w kuchennym wiaderku. Ilość odpadków jest symboliczna, ale jakość znacząca. Bokashi zawiera bardzo wiele łatwo przyswajalnych składników odżywczych, powstałych w wyniku beztlenowego rozkładu i fermentacji. Glebę posypuję również popiołem, nie na znak pokuty, a przeciwnie, w nadziei na grzeszne (czyli nieprzyzwoicie obfite) plony.

Na tak przygotowany grunt trafiają trzy rzędy nowych kostek (postanowiłem też wymienić te, które miały rok). Na razie kostki przycisnąłem tylko kilkoma kostkami zapasowymi, po to aby te na spodzie ładnie osiadły i nawiązały łączność z gruntem, co umożliwi ich szybszą kolonizację przez mikroorganizmy glebowe. Do kostek tych wrócę dopiero w połowie kwietnia, aby zacząć przygotowywać je pod ... no właśnie, jeszcze nie wiem. Może nie będą to tym razem dynie, może ogórki? Muszę to przemyśleć, zaplanować, zaprojektować, czasu jest dosyć. Kostki Północne narażone są najbardziej na wiatr i mało słońca mają, tak więc na pewno nie posadzę na nich pomidorów. 

Z kronikarskiego obowiązku śpieszę donieść, że zaczynają z ziemi wychodzić czosnki, zdecydowanie w mojej opinii za wcześnie. Jeszcze będzie mróz w tym roku, zobaczymy jak to zniosą. Klucz ponad trzydziestu gęsi przeleciał nad podwórkiem, nie zdążyłem jednak ich uwiecznić. Żurawie drą dzioby nieustannie, a w leśnym ogrodzie zaczynają się pokazywać miniaturowe, pierwsze tegoroczne pokrzywy. Będzie z nich jak co roku bomba witaminowa w postaci zaparzonej herbatki. Kruki noszą gałęzie na gniazda, w oczku wodnym brak lodu, czyżby jednak wiosna pukała do drzwi?

4 komentarze:

  1. Co prawda to już przeszłość ale u mnie na działce na początku listopada papryka jeszcze wypuszczała nowe kwiaty. Osłonięta tylko od boków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój przydomowy pomidor kwitł i owocował w listopadzie, załatwił go dopiero solidny przymrozek.

      Usuń
  2. Jak zwykle o tej porze (luty) bierze mne tesknota za wydajnym, kolorowym ogrodem :) Tak bym chciala to, i to, i to... ale potem marzenia sie rozwiewaja i niewiele robie :(
    Doswiadczenia (moje) pokazaly, ze jednak nie bede sadzic pomidorow, jedynie do pieciu krzaczkow, cukinii nie mialam dwa lata, czyli nie chce u mnie rosnac, pozostaja mi ziola, ktore chca i rosna, warzywka w stylu seler naciowy, lubczyk, cebula, i... tyle. Kwiatki same rosna, drzewka owocowe zawsze pare owockow maja, no i musi to starczyc, skoro sil nie starcza :)))
    Pozdrawiam serdeczne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze można posadzić w pojemnikach, powinno się wtedy udać :)

      Usuń