Otrząsając się z tych opinii jak pies po wyjściu z wody, nie tylko że pozostałem wierny maksymie "Róbmy swoje", ale jeszcze postanowiłem te komentarze wykorzystać. I tak, cały rocznik 2025 pomidorów otrzymał nazwę NicZTegoNieBędzie™, natomiast wszystkie tegoroczne warzywa uprawiane na kostkach słomy dostały wspólną ksywkę NicTuNieUrośnie™. Wdzięczny jestem krytykom za inspirację, gdyż teraz każde spojrzenie na te uprawy nieubłaganie mnie rozśmiesza, a każdy nowy liść, pęd czy plon cieszy nieco bardziej niż powinien.
Moja Ostoja Daleko Od Szosy
Blog o permakulturze i Permakulturowym Miejscu Pokazowym "Ostoja" zlokalizowanym w sercu Puszczy Bolimowskiej, w obszarze Natura 2000, nad brzegiem rzeki Rawki, rezerwatu przyrody.
środa, 16 lipca 2025
NicZTegoNieBędzie
"O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju! Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju" - pisał wieszcz w Panu Tadeuszu, a ja za nim powtarzam - o roku ów, jakiś ty dziwny! Od samego początku inny jesteś niż wszystkie lata poprzednie. Pisząc od ponad dekady o swoich permakulturowych i ogrodowych poczynaniach spotykałem się z krytyką niejednokrotnie i o ile była ona konstruktywna, potrafiłem wyciągnąć z tego wnioski i zrewidować swe spojrzenie na wiele spraw. W tym roku jednakże, fala krytyki okazała się niemal kulminacyjna, jakby powodziowa, na szczęście dzięki temu, że jestem dobrym pływakiem, w niej nie zatonąłem. Co gorsza, gros krytyki stanowiły powtarzane do znudzenia stwierdzenia "nic z tego nie będzie" - na widok moich sadzonek, czy też "nic tutaj nie urośnie" na widok przygotowanych do uprawy kostek słomy czy grządek.
Otrząsając się z tych opinii jak pies po wyjściu z wody, nie tylko że pozostałem wierny maksymie "Róbmy swoje", ale jeszcze postanowiłem te komentarze wykorzystać. I tak, cały rocznik 2025 pomidorów otrzymał nazwę NicZTegoNieBędzie™, natomiast wszystkie tegoroczne warzywa uprawiane na kostkach słomy dostały wspólną ksywkę NicTuNieUrośnie™. Wdzięczny jestem krytykom za inspirację, gdyż teraz każde spojrzenie na te uprawy nieubłaganie mnie rozśmiesza, a każdy nowy liść, pęd czy plon cieszy nieco bardziej niż powinien.
Nie jestem w stanie jeszcze powiedzieć, czy rok ów będzie rokiem urodzaju, bo raz, że nie chcę zapeszać, a dwa, że jest ekstremalnie trudny pogodowo. Podczas gdy niektórych zalewa (woda, nie fale krytyki), u mnie niezmiennie upały i susza, susza i upały. Jakimś cudem jednak udał się bób, wydając sporo nasion zanim skosił go niemal czterdziestostopniowy, lejący się z nieba żar. Trzydzieści siedem stopni w cieniu jakie odnotowały termometry w Ostoi to za wiele nie tylko dla bobu, ale i dla kwiatów oraz zawiązków owoców wielu warzyw. Ucierpiały pomidory i fasole, ale jestem optymistą, mam nadzieję, że się jeszcze odkują i coś przyzwoitego jednak się zbierze. Bardzo opornie rośnie natomiast kukurydza i dynie, choć też jeszcze się nie poddają. Cukinie w zależności od miejsca - pozornie stawiają wszystko na głowie, albowiem lepiej rosną na wysychających szybciej w opinii internetowych krytyków kostkach słomy NicTuNieUrośnie™ niż w gruncie. Ktoś rzekłby "i bądź tu mądry człowieku", ale jak wielokrotnie pisałem - właśnie uprawa w kostkach jest mądra, bo po odpowiednim przygotowaniu trzymają one wilgoć lepiej niż mazowiecki piach.
Na kompletnym ugorze wyściółkowanym słomą ze starych kostek swoje pierwsze owoce zaczynają zawiązywać ziemniaki z nasion. Chyba bardziej czekam właśnie na te owoce i kryjące się w nich nasiona niż na podziemne bulwy. Z uwagą obserwuję krzaki, planuję bowiem zebrać nasiona tylko z tych wolnych od chorób. Mam nadzieję, że będą takowe. Krzaki różnią się od siebie diametralnie - wielkością, kształtem liści, kolorem łodyg i kwiatów, taki jest urok genetycznej zmienności, to nie jest poletko klonów wyhodowanych z sadzeniaków. Jestem też oczywiście ciekaw i bulw, albowiem ich kształt, kolor, wielkość i smak będą dla mnie również niespodzianką.
Lipiec jak zawsze ubarwiają niezawodne lilie i liliowce, wyrastające z takiego gąszczu chwastów, że wstyd pokazać. Na szczęście dzięki swym rozmiarom górują nad chwastami i można im cyknąć "bezwstydną" słit focię. Kwiatów jadalnych liliowców jest tyle, że trafiają do gara, aczkolwiek wiadomo, ze wszystkich kwietnych potraw najlepsza jest karkówka - niezbyt gustujemy w kwieciu, ale gdy już samo rośnie, jemy dla przyzwoitości. Jak na ironię, bardzo mało jest nasturcji, której kwiaty może nie uwielbiam, ale chętnie konsumuję. Może jeszcze się one podniosą gdy skończy się susza i upały, ale nie wiem czy warto na to liczyć, bo prognozy na sierpień nie nastrajają optymistycznie. Jakie by jednak nie były - Róbmy swoje, a CośZTegoBędzie i CośTuUrośnie.
Otrząsając się z tych opinii jak pies po wyjściu z wody, nie tylko że pozostałem wierny maksymie "Róbmy swoje", ale jeszcze postanowiłem te komentarze wykorzystać. I tak, cały rocznik 2025 pomidorów otrzymał nazwę NicZTegoNieBędzie™, natomiast wszystkie tegoroczne warzywa uprawiane na kostkach słomy dostały wspólną ksywkę NicTuNieUrośnie™. Wdzięczny jestem krytykom za inspirację, gdyż teraz każde spojrzenie na te uprawy nieubłaganie mnie rozśmiesza, a każdy nowy liść, pęd czy plon cieszy nieco bardziej niż powinien.
wtorek, 3 czerwca 2025
Klinika Rozsad
W tym roku postawiłem sobie za zadanie przyłożyć się do siewów i rozsad w sposób systematyczny, zorganizowany i ukierunkowany na sprawdzenie wszystkiego, co na ten temat wiem i czego jeszcze nie próbowałem, ale o czym gdzieś słyszałem. Oczywiście, słowo "wszystko" jest wielce na wyrost, ale przynajmniej w odniesieniu do niektórych warzyw przyjąłem, że wiem już dość, by pokusić się o przyspieszenie kiełkowania nasion oraz o szybszy wzrost rozsady, przy jednoczesnym odejściu od zużycia prądu na doświetlanie i dogrzewanie. Już w poprzednich latach stwierdziłem, że w tej materii pokutuje wiele mitów i półprawd. Owszem, nasiona super ostrych papryczek chili potrafią bardzo wolno i kapryśnie kiełkować, ale z drugiej strony wcale nie musi to być regułą. Pomidory nie muszą być wcale siane 15 marca, pikowane 15 kwietnia, i sadzone do gruntu 15 maja, aby się udały. Sadzonek można nie doświetlać, o ile poświęci się nieco pracy na zapewnienie im światła w inny sposób... Takie to właśnie między innymi zagadnienia posprawdzałem sobie tej wiosny, z doskonałym zresztą w większości przypadków skutkiem.
Od najwcześniejszego bobu i groszków, poprzez papryki i pomidory, po ostatnie dynie i fasole, wszystkie rośliny gdy tylko wykiełkowały, trafiały na zewnątrz. Przyjąłem, że jeśli jest minimum 8-10 stopni, to przeżyją. Gdy robiło się ciemno, trafiały z powrotem do domu. I tak codziennie - rano wynoszenie, wieczorem wnoszenie, przez 4-6 tygodni dla każdej wielodoniczki. Czy to dużo pracy? Nie bardzo - zajmowało mi to czasu mniej niż podlewanie, około 10-15 minut dwa razy dziennie. Przy okazji człowiek się trochę poruszał i jeszcze widząc rośliny siłą rzeczy z bliska 2-3 razy dziennie, mógł o nie naprawdę dobrze zadbać.
poniedziałek, 21 kwietnia 2025
Marzec i kwiecień w telegraficznym skrócie
Zima, której w tym roku niemal nie było, skończyła się definitywnie w Ostoi w pierwszych dniach marca. Staw dosłownie eksplodował planktonem, chmury uwijających się oczlików widać było dosłownie wszędzie.
W pierwszym tygodniu marca krokusy były już wszędzie, powychodziły nawet spod zeschłych liści w zacienionym leśnym ogrodzie.
piątek, 28 lutego 2025
Nudny luty
W tym roku w lutym niewiele się działo, przez większą część miesiąca Ostoja sprawiała wrażenie jakby panowało w niej skrzyżowanie późnej jesieni z wczesnym przedwiośniem. Kolejny już raz plany turlania się w śniegu po wyjściu z sauny legły w gruzach, podobnie jak zamiar połowienia ryb spod lodu czy też ułatwienia sobie życia poprzez transport drewna po zamarzniętej tafli stawu. Dosłownie jeden raz napotkałem warunki pozwalające bezpiecznie wejść na lód, ale transportu drewna po nim postanowiłem nie ryzykować. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że zimy w tym roku tak naprawdę w Ostoi nie było, poza dosłownie kilkoma nocami z dwucyfrową na minusie temperaturą.
W najzimniejszy dzień na jaki udało mi się trafić, wybrałem się na spacer tropem bobrów, starając się dostrzec ich ścieżki, szlaki, ślady i tamy. Są one praktycznie wszędzie, co świadczy o tym, że nie mogą chyba spać, też dręczy je brak zimy (bo wątpię, że sumienie za ścięte u mnie drzewa). Bobry zresztą to furda, i z prawa i z lewa, spacer umila jazgot pił. Sąsiedzi tną drzewa na potęgę, jakby prowadzili z nimi jakąś wojnę. Coraz częściej dziękuję losowi, że pozwolił mi cieszyć się drzewami i bardziej o nie dbać, niż ścinać, że udaje mi się zarabiać na życie bardziej rozumem niż piłą. A propos rozumu, to ze zdumieniem przyjąłem spotkanie ze sporym stadkiem kormoranów najwyraźniej zimujących na Rzeczce, ewidentny znak zanikających zim, do niedawna w głowie by się to nie mieściło, spotkać tu w lutym kormorana...
Jak w każde Walentynki, rozpocząłem siewy testowe, aby sprawdzić przed sezonem jakość podłoży i nasion. Po zużyciu sterty zrębek, w miejscu gdzie leżały one na skraju sosnowego lasu, na szczerym piachu, pozostał ciemny krąg "kompostu", grubości z 1-2 cm. Zgarnąłem to łopatą i przesiałem przez "kraciastą" plastikową skrzynkę. Wyszło z tego "podłoże" zawierające piasek, rozłożone zrębki i nieco kawałków drewna (po prawej). Wypełniłem tym wielodoniczkę, a drugą, kontrolną (po lewej) wypełniłem "podłożem do siewu i rozsady" renomowanej firmy. Jak na razie, wygląda na to, że w moim podłożu nasiona rzodkiewki kiełkują szybciej. Dodatkowo, to zdjęcie wykonane w mniej niż 2 doby od posiania, temperatura pokojowa, żadnych zabiegów z nasionami.
Okazało się, że wszystko potoczyło się jeszcze szybciej, niż myślałem. 27 lutego, czyli w dwanaście dób od siewu, patrząc na prognozy pogody, zdecydowałem, że warto zaryzykować, i posadzić je do gruntu. Rzodkiewki. Do gruntu. W lutym. No ale, kto nie ryzykuje, ten nie je rzodkiewek. Podlałem je solidnie i okryłem agrowłókniną. Zobaczymy, czy dadzą sobie radę na grządce. Bardziej niż nocnych mrozów obawiam się suszy, która można powiedzieć, jest dojmująca. Pierwszy raz w życiu podlałem grządkę w lutym - to o czymś świadczy.
Zakwitły krokusy, a na jednym z nich pojawiła się samotna pszczoła. Poprzycinałem nieco drzewa i krzewy nad stawem i w leśnych ogródkach. Stare kostki słomy, po mroźnych nocach, są zamarznięte w środku, za wcześnie więc, żeby dokańczać ściółkowanie. Nowe kostki słomy, do uprawy pomidorów i dyń jeszcze nie dojechały, może uda się je zainstalować w początku marca. Powinienem pewnie jak sąsiedzi, naciąć trochę drzewa, ale po co? Drewutnia pełna, a jeszcze to, co bobry ścięły, czeka na porąbanie. Jednym słowem, nudny był ten luty, i niezimowy, i nieciekawy. Dobrze, że jutro już marzec.
poniedziałek, 27 stycznia 2025
Marzec w styczniu
W obliczu tegorocznej aury, coraz mniej śmieszy dowcip, że tym razem zima naprawdę zaskoczyła drogowców, o nie przyszła. Nie przyszła też do Ostoi, gdzie przez większość czasu czuć się można marcowo. Spod zimowej szarzyzny wyglądać zaczyna zieleń, śniegu ani śladu, a o lodzie na stawie tylko można pomarzyć. Słoneczko przygrzewa, a w jego blasku, w niektórych mikroklimatach temperatury są dwucyfrowe. Na plusie. Przypomnę, że dokładnie w tym samym miejscu, w styczniu 2021 było minus 23 stopnie. Mój maksymalno-minimalny termometr niezbicie pokazuje, że tej zimy temperatura na podwórku Ostoi nie spadła jeszcze ani razu poniżej minus 6 stopni, ani na chwilę. W co się zamienia mój "mazowiecki biegun zimna"? Czy mrozy, jak w 2024, będą znowu w czerwcu?
Pod Ostojową chatką znajduje się solidna piwnica. Została zbudowana około 40 lat temu i przez 38 lat temperatura w niej w końcu stycznia spadała poniżej zera. Zamontowałem w niej żarówkę grzewczą z termoregulatorem, aby utrzymać temperaturę 1-2 stopnie na plusie. Pozwala to nie spuszczać wody na zimę, nawet gdy dom nie funkcjonuje przez dłuższy czas, oraz stwarza doskonałe warunki do przechowywania plonów. Styczeń 2024 był pierwszym, kiedy termostat ani razu nie włączył żarówki. Najniższa temperatura wyniosła 2.1 stopnia na plusie.
W zbiorze zieleniny nie ma praktycznie przerwy, od zimowych sałat, przez szpinak, kilka odmian musztardowców, po słabiej w tym roku rosnącą klajtonię (bo dla niej za ciepło). Są nawet różne szczypiory, młode kwiatostany brokułów, nie wspominając nawet o znoszących niewielkie mrozy kapustach liściowych czy jarmużach, których nawet jeszcze nie skosztowałem, bo tyle jest innej zieleniny. Jeszcze niezwykle nieśmiało, ale jednak, pojawiają się pierwsze mikroskopijne pokrzywy, a w lesie jest sporo naziemnych i nadrzewnych grzybków. Ptaki zacięcie oblatują budki lęgowe, notorycznie już słychać żurawie.
Sucha i ciepła pogoda sprawia, że można sobie zgrzebać w ziemi dosłownie jak w marcu. Kontynuuję wymianę nadstawek paletowych w grządkach podwyższonych, maluczko, a będzie to zakończone. Zdumiewa mnie to, że obrzeża oryginalnie posadowione na powierzchni ziemi, przez lata użytkowania grządek "zatonęły" nawet do 10 centymetrów w głąb gruntu. W efekcie, po wymianie, do każdej grządki trzeba będzie 10 centymetrów kompostu dosypać. Miałem do uprzątnięcia stare kostki słomy po uprawie pomidorów, cukinii i dyń. Wszystko jednak już mam wyściółkowane... Cóż było robić - naszkicowałem nowe grządki. Od razu łopatą, w jałowym, piaszczystym fragmencie wzgórza. Ziemię, a ściślej piach ze ścieżek sypałem na przyszłe grządki. Ścieżki zewnętrzne poprowadziłem tak, aby łapały wodę deszczową, a woda ta ma wpływać na ścieżkę w środku kręgu i tam wsiąkać w piach.
Na razie jest to wszystko na oko, trzeba będzie zapewne poprawić poziomy i spadki po deszczu, by woda popłynęła tak, jak chcę. Przy tej okazji dorzucę więcej piasku na grządki. Na koniec rozwalę stare kostki i wyściółkuję grządki słomą. Wszystko będzie "dojrzewać" do maja, kiedy to posadzę tu z rozsady rozmaite warzywa ciepłolubne. Całość prac zajęła mi do tej pory nieco ponad 3 godziny, najwięcej czasu zajął przewóz starych kostek. Przyjmując, że kostki się już spłaciły dając plony w minionym sezonie, koszty są zerowe, poza moją pracą. Poza kostkami na ściółkę, przyniosłem ze sobą tylko łopatę. Nic innego nie jest potrzebne. Zasada "Minimum Nakładów, Maksimum Efektów" świetnie się sprawdza.
W końcówce stycznia jest momentami tak ciepło, że można by się rozebrać do koszulki, ale rozsądek nakazuje jednak mieć pod nią bieliznę termiczną. Gdy schowa się słoneczko i dmuchnie wiatr, czuć, że to może nie styczeń, ale taki średni marzec. Nie cieszy mnie to specjalnie, myślę, że czeka nas trudny pogodowo rok, a susza da nam się jeszcze mocniej we znaki. Z nią jednak można sobie jakoś poradzić, proszę więc tylko, aby styczeń nie przyszedł znowu w czerwcu, żadnych czerwcowych mrozów, jeśli łaska!
Pod Ostojową chatką znajduje się solidna piwnica. Została zbudowana około 40 lat temu i przez 38 lat temperatura w niej w końcu stycznia spadała poniżej zera. Zamontowałem w niej żarówkę grzewczą z termoregulatorem, aby utrzymać temperaturę 1-2 stopnie na plusie. Pozwala to nie spuszczać wody na zimę, nawet gdy dom nie funkcjonuje przez dłuższy czas, oraz stwarza doskonałe warunki do przechowywania plonów. Styczeń 2024 był pierwszym, kiedy termostat ani razu nie włączył żarówki. Najniższa temperatura wyniosła 2.1 stopnia na plusie.
Na zdjęciu wskazanie termometru z 26 stycznia 2025. Maluczko, a zamiast ogrzewać, będziemy musieli w styczniu chłodzić piwnicę... Dla cebuli już jest za ciepło i powoli zaczyna iść w szczypior.
Nad stawem widać świeże listki mięty polej, poziomek, gwiazdnicy, zaczynają też rosnąć sity i turzyce. Jak tak dalej pójdzie, to w drzewach za moment ruszą soki. Ziemia nie jest zamarznięta, czy sok brzozowy popłynie już lutym, a nie jak tu bywało zawsze, na przełomie marca i kwietnia? Kiedy ciąć drzewa i krzewy owocowe? Uwielbiam ciąć w mroźne, słoneczne dni, czy takie jeszcze nadejdą, czy raczej brać się już za to? Grządki obsiane jesienią wydają się być suche - podlewać? W styczniu? Bambus nad stawem ma chyba nowe liście, wyłazić zaczynają pierwsze źdźbła miskantów, a tu stare jeszcze nie ścięte... Mam nadzieję, że za moment nie wystrzelą krokusy, w zeszłym roku pszczoły nic niemal z nich nie skorzystały - ledwo zakwiły, a przymrozki je skosiły.W zbiorze zieleniny nie ma praktycznie przerwy, od zimowych sałat, przez szpinak, kilka odmian musztardowców, po słabiej w tym roku rosnącą klajtonię (bo dla niej za ciepło). Są nawet różne szczypiory, młode kwiatostany brokułów, nie wspominając nawet o znoszących niewielkie mrozy kapustach liściowych czy jarmużach, których nawet jeszcze nie skosztowałem, bo tyle jest innej zieleniny. Jeszcze niezwykle nieśmiało, ale jednak, pojawiają się pierwsze mikroskopijne pokrzywy, a w lesie jest sporo naziemnych i nadrzewnych grzybków. Ptaki zacięcie oblatują budki lęgowe, notorycznie już słychać żurawie.
Sucha i ciepła pogoda sprawia, że można sobie zgrzebać w ziemi dosłownie jak w marcu. Kontynuuję wymianę nadstawek paletowych w grządkach podwyższonych, maluczko, a będzie to zakończone. Zdumiewa mnie to, że obrzeża oryginalnie posadowione na powierzchni ziemi, przez lata użytkowania grządek "zatonęły" nawet do 10 centymetrów w głąb gruntu. W efekcie, po wymianie, do każdej grządki trzeba będzie 10 centymetrów kompostu dosypać. Miałem do uprzątnięcia stare kostki słomy po uprawie pomidorów, cukinii i dyń. Wszystko jednak już mam wyściółkowane... Cóż było robić - naszkicowałem nowe grządki. Od razu łopatą, w jałowym, piaszczystym fragmencie wzgórza. Ziemię, a ściślej piach ze ścieżek sypałem na przyszłe grządki. Ścieżki zewnętrzne poprowadziłem tak, aby łapały wodę deszczową, a woda ta ma wpływać na ścieżkę w środku kręgu i tam wsiąkać w piach.
Na razie jest to wszystko na oko, trzeba będzie zapewne poprawić poziomy i spadki po deszczu, by woda popłynęła tak, jak chcę. Przy tej okazji dorzucę więcej piasku na grządki. Na koniec rozwalę stare kostki i wyściółkuję grządki słomą. Wszystko będzie "dojrzewać" do maja, kiedy to posadzę tu z rozsady rozmaite warzywa ciepłolubne. Całość prac zajęła mi do tej pory nieco ponad 3 godziny, najwięcej czasu zajął przewóz starych kostek. Przyjmując, że kostki się już spłaciły dając plony w minionym sezonie, koszty są zerowe, poza moją pracą. Poza kostkami na ściółkę, przyniosłem ze sobą tylko łopatę. Nic innego nie jest potrzebne. Zasada "Minimum Nakładów, Maksimum Efektów" świetnie się sprawdza.
W końcówce stycznia jest momentami tak ciepło, że można by się rozebrać do koszulki, ale rozsądek nakazuje jednak mieć pod nią bieliznę termiczną. Gdy schowa się słoneczko i dmuchnie wiatr, czuć, że to może nie styczeń, ale taki średni marzec. Nie cieszy mnie to specjalnie, myślę, że czeka nas trudny pogodowo rok, a susza da nam się jeszcze mocniej we znaki. Z nią jednak można sobie jakoś poradzić, proszę więc tylko, aby styczeń nie przyszedł znowu w czerwcu, żadnych czerwcowych mrozów, jeśli łaska!
niedziela, 22 grudnia 2024
Lekcje roku 2024
W dobiegającym końca roku najważniejszą lekcją było to, jak wiele zrobić można nawet wtedy, gdy nie ma dość czasu na nic. Przez cały rok poświęciłem Ostoi średnio siedem godzin tygodniowo, od minimum pięciu, do maksimum jedenastu godzin na tydzień. Ponad połowa tego czasu została niestety zużyta na "gaszenie pożarów", czyli na prace niezamierzone, nieprzewidziane, niewdzięczne - usuwanie awarii powstałych w czasie mojej nieobecności, szkód spowodowanych przez zjawiska atmosferyczne (głównie wichury, burze i ulewy), oraz przez zwierzynę - bobry, borsuki, łosie i rozmaite inne leśne stworzenia. Te pozostałe 3-4 godziny w tygodniu poświęcałem na uprawę własnej żywności, która pomimo tych ograniczeń, udała się zadowalająco - nie zawsze i nie wszystko udało się przejeść. Od maja do września włącznie, połowa z tych 3-4 godzin związana była z ratowaniem wszystkiego przed koszmarną suszą, nawet wtedy, gdy w innych rejonach kraj cierpiał od powodzi. Mini-lekcja wyniesiona z tego jest taka, że może warto odrestaurować i przywrócić do życia system automatycznego nawadniania, co oszczędziłoby zapewne wielu godzin z konewką w ręku. Z drugiej strony jednakże, jeszcze nigdy tak dokładnie i gruntownie nie poobserwowałem swoich roślin jak właśnie w tym roku - podlewając wszystko indywidualnie, wedle potrzeb, konewką.Nie jest to w sumie żadna nowa lekcja, jednakże rodzaj repety, powtarzania klasy, brutalnej przypominajki - z roku na rok klimat się radykalizuje i jeśli ekstremalne zjawiska pogodowe złapią cię "z opuszczonymi spodniami", to efekty mogą być opłakane. Po pięknym krokusowym marcu i mniszkowym początku kwietnia, przyszedł armagedon - co tylko coś zakwitło, to albo kosił to przymrozek (drzewa owocowe, robinie), albo zabijała susza (lipa, maliny i jeżyny). W efekcie, można powiedzieć, że w mijającym roku jedynym źródłem pewnych pożytków pszczelich były rośliny nad stawem i w położonym tuż przy nim leśnym ogrodzie. Tylko ta w zasadzie prowadzona "na dziko" roślinność uratowała pszczoły oraz całą masę dzikich zapylaczy przed koszmarną głodówką. Co więcej, z uwagi na rzadką bytność w Ostoi, nawet gdyby krzyczały one "człowiek, pomusz!", na nic by się to nie zdało. Nauka stąd taka - jeszcze więcej inwestować z jednej strony w to, co samo rośnie, ale z drugiej w miejsca, gdzie ryzyka przymrozka czy suszy są najmniejsze. Czyli po prostu, co przecież wiadomo nie od dziś - lepiej wykorzystywać mikroklimaty.
W tym trudnym roku okazało się, że czego się mały Wojtuś nauczył, to stary Wojciech będzie umiał. Umiłowana od dzieciństwa woda i ryby, w postaci stawowej akwakultury dostarczyły wielu posiłków przy najlepszej chyba proporcji plonów do czasu poświęconego na ich uzyskanie. Oczywiście, nie byłoby to możliwe bez inwestycji poczynionych w poprzednich latach - paliwa, jakie zużyła koparka, czasu na zarybianie i obsadzanie stawu roślinami oraz ochrony przed dość licznymi zagrożeniami, ale było warto. W roku takim jak ten, możliwość pójścia na godzinę nad staw i powrotu z obiadem dla kilku osób jest naprawdę trudna do przecenienia.
W tak ekstremalnie trudnym sezonie, doskonale spisały się uprawy w pojemnikach. Okazało się, że w odróżnieniu od uprawy czy to w gruncie, czy w kostkach słomy, czy na grządkach podwyższonych, to w pojemnikach - czy to w wiszących koszykach, w donicach, wiadrach lub workach uprawowych - łatwiej jest zadbać o to, aby nic nie uschło, podlewając raz w tygodniu, nawet w największe upały. Jak to możliwe? Wydawałoby się przecież, że ziemia w donicach wyschnie szybciej niż gleba na grządce. Tymczasem, dzięki temu, że w małej skali donicy mogę "zrobić sobie glebę" taką, jaką chcę, na przykład świetnie chłonącą i magazynującą wodę, to podlewając w sposób przemyślany, możemy rośliny spokojnie zostawić na tydzień. Przyjeżdżając, widzimy liście zwiędłe i zwisłe jak szmaty, ale szybko to naprawiamy - lejemy nieco wody do każdej donicy i zajmujemy się czym innym. Wracamy za godzinę i podlewamy znowu, lejąc mniej więcej dwa razy tyle wody co za pierwszym razem. Rośliny odzyskują turgor i zaczynają "wyglądać". Na koniec dnia, przed wyjazdem, podlewamy trzeci raz tak, aby odrobina nadmiaru wody wyciekła z donicy. I spokój na tydzień. Po dwóch-trzech tygodniach "komputerek" w głowie będzie już wiedział i pamiętał, że na przykład ten wiszący koszyk potrzebuje trzech litrów wody, a do kuwety, w której stoją worki uprawowe, trzeba wlać litrów dwanaście.
Lekcji zapewne opisać można by co nie miara, ale muszę zakończyć na tych, które już opisałem. Życzyłbym sobie mieć więcej czasu aby móc wszystko opisać, oraz aby być więcej w Ostoi i odbierać kolejne lekcje od pogody, przyrody, lasu, ogrodu, roślin i zwierząt ...
A wszystkim, którzy czytają tego bloga życzę Szczodrych Godów, Wesołych Świąt i wszystkiego, co najlepsze w 2025.
wtorek, 19 listopada 2024
Syzyfowe prace
Nie jest chyba tajemnicą, że uwielbiam pracę w Ostoi, na świeżym powietrzu, w ogrodzie, w lesie, nad stawem i w stawie. Praca ta daje poczucie sensu, jakże różne od zabiurkowych dupogodzin. Uwielbiam sadzić i zbierać, siać i wykopywać, podwiązywać i przycinać, rozsadzać i przesadzać (w ogrodzie, nie w Internetach). Bywają jednak takie prace, których mogłoby nie być, których organicznie nie znoszę, ale które, niestety, są integralną częścią tego, na czym polega funkcjonowanie w Ostoi i nie ma zmiłuj, nie chcę, ale muszę je wykonać. Ostatnio jedna z takich prac stała się dla mnie przyczynkiem do ciekawych studiów nad ludzką naturą i jej przejawami w Internecie, a wszystko zaczęło się od tego, że grzyby zeżarły mi grządki ...
Grządki podwyższone z nadstawek paletowych nie są wieczne - z czasem, w środowisku leśnym u mnie niepodzielnie panującym, grzybnia rozkłada deski z których są zrobione i nadstawki trzeba wymienić. Jest to zabieg bardzo prosty, ale mało znany, nie spotkałem się z tym, aby ktoś go opisywał. Pokazałem więc na Facebooku jak się to robi krok po kroku, oraz wyjaśniłem a/ dlaczego nie stosuję folii i innych sztucznych materiałów, b/ dlaczego desek nie impregnuję ani nie opalam, c/ dlaczego nie zbuduję sobie grządek z betonu, podkładów kolejowych, cegieł itp. Wpis mój spotkał się z dość dużym zainteresowaniem, a "komentarzom nie było końca".
Bardziej mnie to w sumie zadziwiło niż ucieszyło, gdyż z komentarzy dowiedziałem się, że: a/ powinienem wyłożyć sobie grządki folią kubełkową, plastikiem, agrówłókniną, b/ powinienem deski opalić, zabejcować, zaolejować, zaimpregnować, c/ przestać używać nadstawek, a zamiast tego zbudować grządki z podmurówek, cegieł, krawężników, podkładów kolejowych ... Na nic zda się tłumaczenie, że zajmująca kwadrans wymiana starych nadstawek na nowe jest tym, co Permisie takie jak ja lubią najbardziej i że celem tego wpisu było jedynie pokazać jak to zrobić, a nie uzyskanie porady jak urządzić sobie ogród warzywny nie po swojemu, a po cudzemu. Raz jeszcze upewniłem się, że Internety potrafią mnie zaskoczyć, oraz że reakcji na własne wpisy nigdy, ale to nigdy, nie będę w stanie przewidzieć.
Tak czy inaczej, powymieniałem zbutwiałe nadstawki w grządkach tak zwanej Plaży (ogródka ze ścieżkami ściółkowanymi piaskiem), pozostała mi jeszcze podobna wymiana w Parszywej Dwunastce (ogródku naprzeciw wejścia do chatki). Nie jest to zajęcie pasjonujące, ale musi być zrobione teraz, gdyż do wiosny deski mogłyby się całkiem rozpaść, podłoże z grządek wysypać, a ja miałbym o wiele więcej pracy niż gdy robię to teraz. Nie na darmo w permakulturze uwielbiamy angielskie powiedzonko, że "a stitch in time saves nine", czyli że jeden szew w porę oszczędza dziewięć szwów później. W bonusie, była to też okazja aby na koniec dodać na grządki najlepszego kompostu i wysiać szpinak. Wykiełkuje czy nie wykiełkuje, urośnie czy nie urośnie, wszystko jedno - kości zostały rzucone, a praca została zakończona czymś, co robić lubię, jakby w nagrodę.
Kolejną paskudną, syzyfową pracą, jakiej nie lubię, ale musiała być wykonana w listopadzie, było zabezpieczenie starych drzew nad brzegiem stawu przed jego mieszkańcem, Panem Bobrem, który się strasznie rozbisurmanił. Jestem pełen zrozumienia dla jego potrzeb, mam świadomość, że jak my wszyscy, musi jeść, jednakże nie po to mu posadziłem młode olsze i osiki tuż nad wodą, oraz cały pas pięknej, soczystej wierzby, aby mi ten hultaj ścinał kilkunastoletnie dęby, co do których miałem inne plany, oraz stare brzozy w sposób taki, by waliły się do stawu. Zakupiłem więc ponownie rulon siatki wolierowej i pracowicie, pień po pniu, poowijałem najcenniejsze drzewa na brzegu stawu tak, że mam nadzieję, iż ocaleją. Praca ta to setki, jeśli nie ponad tysiąc cięć drucika po druciku, a następnie splatanie ich po tysiąckroć po owinięciu siatką pnia. Dokładnie taka praca, jakiej nie znoszę. Gdyby to jeszcze było coś żywego, jak nasiona, powiedzmy marchwi, ale nie - drut, drut i drut, pół dnia z drutem w roli głównej. No ale cóż, znowu - nie chcę, ale muszę wygrało, siatka się (niestety) sama wokół pni nie owinie, a drzewa to ja jednak chcę mieć.
Muszę przyznać, że robiłem to z ciężkim sercem, bo nie cierpię widoku siatki na pięknych brzozowych, dębowych i sosnowych pniach, ale jeszcze bardziej nie cierpię bezdrzewnej pustki i wyciągania pni ze stawu. Raz to już przerabiałem i więcej nie chcę. O ile spora brzoza zwalona na lądzie to mniej niż jeden dzień pracy dla mojej jednoosobowej brygady, o tyle wielkie drzewo zwalone do stawu to dużo większe wyzwanie, które pochłania kilka dni trudu i znoju, choć zapewne jakiś Wujek Dobra Rada napisałby, że on takie drzewa ze stawu wyciąga w pięć minut traktorem ... No ale cóż, ja w swoim szaleństwie masochistycznie wyciągam je ręcznie, co trochę trwa. Od tej pory więc będę "podziwiał siatki" i wzdychał, ale może oszczędzą mi one innych syzyfowych prac...
Subskrybuj:
Posty (Atom)