sobota, 27 stycznia 2018

Raport o śniegu i przyległościach

Długo nieodwiedzaną Ostoję udaje mi się wreszcie nawiedzić w styczniową odwilż. Po drodze śnieg gdzieniegdzie jeszcze zalega na polach, na wielu jednak stoi woda, a przydrożne rowy jej pełne. Im bliżej Ostoi jednak, tym wody mniej, a śniegu i lodu więcej. Na miejscu senna atmosfera - nie słychać żurawi, ptasia drobnica nie odwiedza karmników, wszystko tkwi w zawieszeniu między zimą a wiosną. Najstarsze grządki warzywne śpią pod grubą warstwą słomy, od południa gołe, od północy pod cienką warstwą śniegu. W mikrosadzie, wyściółkowanym zrębkami, ani śladu białości, wszystko roztopione i wsiąknięte w glebę. Podwórko za to, skute lodem całkowicie. 


W kompostowniku, tym gdzie farma dżdżownic, życie trwa w najlepsze. Bardzo spowolnione, ale trwa. Pod warstwą liści, w kuchennych resztkach, dżdżownice ospale, ale jednak, przerabiają wszystko na kompost. Nie zeszły wgłąb co wróży, że raczej wielkich mrozów nie będzie. Dokładam im kolejną porcję odpadków, które rozkładając się podniosą nieco temperaturę. Przysypuję dokładnie liśćmi i suchą trawą, niech dalej w spokoju pracują.

Worki uprawowe zimują na zewnątrz, a że bardzo szybko się nagrzewają choćby od odrobiny słońca, to nie dość że ani śladu śniegu na nich, to jeszcze niemal w każdym coś samorzutnie postanowiło rosnąć - a to jakiś jarmuż, a to portulaka. Zadziwia upór mchu porastającego dół worków - miałem nadzieję, że zimą zmarnieje i odpadnie, a on ma się w najlepsze. Do wiosny jeszcze nieco czasu, ale jeśli mrozy nie pomogą, to trzeba będzie worki oskrobać.

Na tak zwanym lotnisku, czyli w wąskim podwórkowym leśnym ogrodzie odbywa się jakieś szaleństwo. Oczywiście ani śniegu, ani lodu, wszystko się zieleni w najlepsze. Cały bufet sałatkowy - gwiazdnice i marchewki, a gdzieniegdzie rzodkiew daikon. Obok truskawki (nie będę kłamał - tylko się zielenią, nie owocują oczywiście), a obok nich żywokost. Przepięknie też rośnie koniczyna biała, po łubinach natomiast nie ma ani śladu. To, że nawet w zimie grządki się zielenią to wielka radość, bo świadczy to o tym, że w glebie, gdzie do niedawna nic nie rosło, teraz kwitnie życie, cały okrągły rok.

Donice podsiąkowe oraz drewniane wypełnione zrębkami zamarznięte natomiast z lekka i cienką warstwą śniegu przykryte. Ciekawe, że swoje naprawdę mikro mikroklimaty tworzą korki, znaczące miejsca gdzie pozostawiłem niewykopane topinambury. Każdy koreczek to krąg roztopionego śniegu. Spróbuję to wykorzystać wiosną do przyspieszenia kiełkowania, eksperymentalnie. Oczko wodne skute lodem, bobrowe bajorko również, lód jednakże zbyt cienki, aby po nim przejść. Rzeczka płynie sobie wartko, stan wody nieco ponad średni, starorzecza pod cienkim lodem przypominają stare zaśniedziałe lustra. Im dalej od Ostoi łąkami się oddalam, tym śniegu mniej, aż nie ma go wcale tam, gdzie łąki opadają ku zachodowi.

Śnieg, nie śnieg, trzeba nieco popracować. Robię przegląd zebranych nasion. Przygotowuję te na wymianę, segreguję te do siewu, odsiewam ziarna od plew tych, których wcześniej nie zdążyłem. Najwięcej zostało nasion cebul i czosnków. Wiatr by się przydał, a tu jak na złość nie wieje. Dmucham więc, na zimne, dosłownie i w przenośni, bo chłodno się robi - mimo śnieżnego kryzysu i niedomogów to styczeń jednakże, i gdy słonko schowa się za lasem, to wieje chłodem. Dmucham w plewy, a nasiona ciężkie zostają w misce, następnie trafiają do woreczków i do prywatnego banku Ostojowych nasion, czyli mówiąc po ludzku, do skrzyni w piwnicy...

A na przeciwległym od Ostoi biegunie, w miejskim cieple i świetle diod LED właśnie wykiełkowały absolutnie pierwsze w tym roku miniaturowe pomidorki. Dwa nasionka na worek, z których los na loterii życia wygra jedno. Chcę sprawdzić, jak w workach rosnąć będą pomidory siane wprost do worka, a nie uprawiane tradycyjnie, z rozsady. Do tego, wbrew wszelkim regułom, w worku z zeszłoroczną ziemią, z dwucentymetrowym jedynie dodatkiem kompostu na wierzch. Braki żywieniowe zamierzam nadrobić podlewaniem herbatką kompostową, a czy i co z tego wynikło, to dowiemy się już za jakieś pięć miesięcy.

4 komentarze:

  1. Cześć
    Nie znalazłem Twojego adresu email, więc piszę tutaj.

    Czy po 2 latach prób porzuciłeś uprawę Trzech Sióstr?
    (w 2017 widziałem, że dynie wyrosły Ci już na słomie)
    Jeśli tak, to dlaczego?

    pytam, bo zainteresował mnie ten temat, a jestem świeżo upieczonym posiadaczem ogródka

    pozdrawiam
    PRzemek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Celem istnienia Ostoi nie jest produkcja żywności, Ostoja jest permakulturowym miejscem pokazowym, a również miejscem ciągłych eksperymentów. Dynie rosną na słomie, na grządkach, czasami w formie Trzech Sióstr, a czasami w innych konfiguracjach. Gdyby to samo (choćby to działało) kontynuować latami, nie byłoby ani miejsca, ani czasu, ani sił i środków na dalsze eksperymentowanie i testowanie nowych metod. Dlatego część z nich po wypróbowaniu i opisaniu wyników "odkładam na półkę" by zrobić miejsce dla innych, nowych rozwiązań.

      Usuń
  2. Czy pan kupował te dżdżownice? a jeśli tak, to jaki gatunek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie :) nie ma potrzeby kupowania dżdżownic :) Zebrałem je w miejscu, gdzie była pryzma starych liści. Regularnie dorzucam dżdżownice które znajduję pod leżącymi na ziemi przedmiotami.

      Usuń