poniedziałek, 23 września 2013

Grzyb a Sprawa Polska

Sezon grzybowy w pełni - jadąc do Ostoi leśną drogą, w godzinach pracy dnia powszedniego, mijam szeregi zaparkowanych w lesie aut. Ich załogi krążą po okolicy z koszami i reklamówkami, w nadziei na obfity zbiór. Zagęszczenie aut i grzybiarzy sprawia wrażenie jakbym poruszał się ulicami małego miasteczka, a nie duktem leśnym, gdzie o innej porze roku łatwiej o dzika czy sarnę, niż o człeka czy auto. Grzyb jest towarem wielce pożądanym, a grzybiarz istotą upartą, bezwględną i nieetyczną jest niestety w swojej masie, choć oczywiście nie chciałbym generalizować.
 
 Zjeżdżając z drogi gminnej do Ostoi mijam bramę ze znakiem "Teren Prywatny". Na odcinku 150 metrów od bramy do podwórka, w sosnowym, pachnącym grzybami lesie, mijam trzy pary zawziętych grzybiarzy, przetrząsających trzewia lasu w postaci ściółki, pozostawiających po sobie teren w stanie jak po przejściu dziczej watahy. Na nic mniej lub bardziej grzeczne upomnienia, że przecież teren prywatny, że po drugiej stronie drogi puszcza ciągnie się kilometrami i do Lasów Państwowych należy, że ściółkę leśną chronić trza, a nie ryć w niej jak nieparzystokopytne. W odpowiedzi tylko się człek nasłucha z wyższej półki argumentów - że nie ma Boga w sercu, że grzyba Pan Bóg, wraz z lasem dla wszystkich stworzył, że las wcale nie mój, a wszystkich, jak było na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków, amen.
 
 Ja im na to odpowiadam: "Siódme - nie kradnij", co wielkie oburzenie w nich budzi, ale bynajmniej od zaboru i niszczenia cudzej właśności nie odwodzi. Prychając i parskając, oddalaja się nieco, aby zbieranie kontynuować, gdy tylko zarośla ukryją ich przed moim wzrokiem. Grzyb okazuje się sprawą wagi narodowej, o prawo do grzyba lud gotów jest walczyć nieugięcie, powołując się jednocześnie na autorytet Absolutu, prawa boskie, ludzkie i kijem na wodzie pisane. Te same smutne gęby ze swymi reklamówkami zjawiają się co roku, co weekend, a często i w dni powszednie, przez całą jesień, od pierwszego do ostatniego grzyba, głuche na jakiekolwiek racjonalne argumenty kontynuują swoją destruktywną działalność.
 
Dlaczego destruktywną? Jest sobotni poranek, spaceruję po swym lesie, a las ów wyglada jak pobojowisko. Wydeptany, połamany, rozdeptany i rozkopany, o braku jakichkolwiek jadalnych grzybów nie wspominając. Z prawej i z lewej dobiegają głosy kolejnych grzybiarzy, nacierających na ten biedny las, który z utęsknieniem oczekuje końca grzybiarskiego sezonu. Od paru lat okres ten z najprzyjemniejszego przekształca się w przekleństwo, gdyż serce się kraje na widok tego, co ludzka zachłanność może zdziałać w tak krótkim czasie. Nie chcemy naszego lasu grodzić, nie chcemy żyć jak w oblężonej twierdzy, grzyba Rodakowi nie żałujemy, wolelibyśmy jednak, aby Rodak ten potrafł uszanować wartości takie jak przyroda, cisza, własność i prywatność.
 
Grzybki, których zdjęcia ozdabiają ten wpis nie wyrosły w lesie. Wyrosły na podwórku, chronione od grzybiarskich hord płotem, ukryte wśród brzózek i sosenek. O tej porze roku w Ostoi nie ma sensu chodzić na grzyby do lasu - nie dość że człek nic nie znajdzie, to jeszcze się napatrzy i nasłucha. Oby do zimy.